Byłem wdzięczny, że chłopak — Alex, jak zdążyłem zarejestrować — zaproponował, żebyśmy usiedli, gdyż przypuszczalnie nie ustałbym długo. Siedząc już na plastikowym krześle, wziąłem ponownie łyka chłodnej wody i wyrzuciłem pustą butelkę do stojącego obok kosza na śmieci.
- Co tu robisz? - odezwał się po chwili Alex, więc podniosłem na niego wzrok. - Odwiedzasz kogoś?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, że niestety (lub na szczęście?) nie, gdyż sam dopiero wychodzę — wokół
wybuchła panika. A przynajmniej mnie się tak przez moment wydawało, ale
gdy zaalarmowany głośnymi dźwiękami i podniesionymi głosami zacząłem
się rozglądać, dostrzegłem tylko grupę ratowników wiozącą ranną osobę,
najprawdopodobniej na blok operacyjny. Odprowadziłem całe zgromadzenie
wzrokiem, nawet nie zauważając, że mimowolnie wyprostowałem się i w
napięciu przyglądałem się całej scenie, dopóki wszystko nie wróciło do
normy. Dopiero wówczas rozluźniłem się ponownie i przeczesując palcami busz na głowie, zwróciłem się ponownie do Alexa, nie patrząc jednak na niego.
- Nie-e.
Wypisali mnie jakieś piętnaście minut temu. - nie powiedziałem już nic
więcej, gdyż nie czułem potrzeby spowiadać się temu wciąż prawie-że-obcemu
gościowi z mojego wątpliwego zdrowia fizycznego, więc aby uniknąć jego
dalszych pytań, natychmiast spojrzałem na niego, odwzajemniając jego
pytanie. - A ty? Bez obrazy, ale nie wygląda pan... nie wyglądasz... jak
lekarz czy pielęgniarz, więc przypuszczam, że tu nie pracujesz. Wizyta u
rodziny? Czy musieli cię pozszywać po wypadku? - Choć to ostatnie pytanie
przypuszczalnie wypadało poza moją definicję grzeczności, nie mogłem się
powstrzymać, żeby go nie zadać. No i żeby nie gapić się na chłopaka
szeroko otwartymi oczami. Wyglądał jak motocyklista żywcem wyjęty z obrazka — tylko
mu brakowało kasku pod pachą. W połowie mojej wypowiedzi zgubiłem się
także, jeśli chodziło o formę, jaką zwracałem się do chłopaka. Wyglądał
co prawda młodziej ode mnie, o ile było to możliwe z moją twarzą
szesnastolatka, ale mimo wszystko nie byłem pewien, czy powinienem
zwracać się do niego od razu na "ty",
mimo iż on tak zrobił bez wahania. W końcu machnąłem na to w duchu
ręką. Co się będę nad tym zastanawiał. Miałem ważniejsze rzeczy do
roboty.
- Nie, odwiedzam mamę. - Alex zaśmiał się krótko, najwyraźniej zrozumiawszy moją aluzję do jego "motocyklowego"
wyglądu. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż obok nas przebiegli
ponownie ci sami ratownicy, którzy przed kilkoma minutami przywieźli
zakrwawionego pacjenta na blok. Wybiegli szybko ze szpitala i po chwili
znów dało się słyszeć charakterystyczny sygnał karetki. Zerknąłem na
Alexa, czując jak od hałasu i gorąca pęka mi głowa.
- Ależ tu ruch dzisiaj mają...
Czarnooki uniósł brwi.
- Urlopy się kończą, to i ludzie wolą już do szpitala iść, niż do pracy.
- À propos urlopu... - uniosłem swoją komórkę, aby pokazać Alexowi,
że muszę zadzwonić, po czym wstałem, starając się nie krzywić się z
bólu, jaki przeszył moje biodro. Przeklęta choroba. - Muszę dać znać, że
żyję i należy mnie stąd odebrać, gdyż na piechotę wracać w taki gorąc
do domu to samobójstwo.
Alex zgodził się ze mną, oddreptałem
więc kilka kroków w stronę wyjścia, ale czując powiew suchego, gorącego
powietrza z zewnątrz uznałem, że lepiej jest jednak pozostać w środku.
Przynajmniej klimatyzacja była.
Wybrałem numer Jeala, doskonale wiedząc, że jak tylko odbierze, to nie omieszka mi natychmiast wytknąć, że doskonale wiedział, iż, tak czy inaczej, w
końcu po niego zadzwonię, aby przyjechał i zabrał mnie z tego piekła.
Nie chciałem mu przyznawać racji, więc ułożyłem sobie formułkę, jaką powiem, by
go nie dopuścić do głosu, gdy tylko będzie mi to dane, ale po ósmym
sygnale dźwiękowym z rzędu uznałem, że najwyraźniej jest zajęty.
Zazwyczaj odbierał już po drugim. Stałem przez chwilę w miejscu,
wgapiając się w komórkę, dopóki wibracja nie oznajmiła mi, że mam
wiadomość tekstową.
"Ferann jest na spotkaniu. Coś ważnego? Jean."
Był to sms od Jeanette, więc najwyraźniej Jeal
musiał zostawić u niej na biurku swój telefon, jak zresztą robił każdy z
nas, gdy wypadały nam ważne spotkania w siedzibie firmy. Wiedziałem, że
może mu to zająć jeszcze sporo czasu, więc nie chcąc alarmować
przyjaciół, wystukałem tylko szybko wiadomość zwrotną.
"Bez obaw, tylko się melduję. Zadzwonię z domu wieczorem. Pozdrów Jane i jej tabelki w Wordzie."
Wysłałem smsa
i wzdychając ciężko, wróciłem na zajmowane wcześniej przeze mnie
krzesło. O dziwo, Alex wciąż tam siedział, czekając na mnie, więc albo
nie zajęło mi to tak dużo czasu, jak myślałem, albo nie miał nic
lepszego do roboty. Widząc moją niezbyt uradowaną minę, uniósł brwi.
- Nie dali ci tego urlopu?
- Hm? - zapomniałem przez moment, o czym wcześniej rozmawialiśmy.
- Oh, nie, mam urlop, choć nie do końca z własnej woli... - ostatnie
kilku słów wymamrotałem do siebie pod nosem, ale szybko się otrząsnąłem.
- Chciałem załatwić sobie podwózkę do domu, ale przyjaciel jest na spotkaniu i wygląda na to, że jeszcze trochę tu sobie pokoczuję.
- zerknąłem przez szklane drzwi szpitala na zewnątrz i wzdrygnąłem się,
widząc ocierających pot z czoła ludzi piekących się w trzydziestu-paru
stopniach. - Lepiej tu niż tam...
<Alex?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz