środa, 25 września 2019

Od Michaela do Anastazji

- Chyba wiem gdzie… Przyjdę, jak nic mi nie wypadnie w planach - po co się zgodziłem? Nie wiem, może byłaby to dobra alternatywa, by zająć się spotkaniem z ludźmi, a nie być smętnym człowiekiem bez życia towarzyskiego. Chwyciłem od dziewczyny swoją gitarę i nogą zamknąłem futerał, by przypadkiem ponownie nie wrzucali monet do niego. Już przestałem się uśmiechać, bo nie wyglądało to naturalnie. Ja się nie uśmiecham i ma tak pozostać. W mojej głowie krążyły myśli, co będę robił, a bardziej jak będę zachowywać się na tej całej imprezie, gdzie ona gra z koleżankami. Może jednak nie przyjdę i przynajmniej zajmę się treningiem czy wyjściem z psami.
- Do może zobaczenia - pożegnałem się, pozwalając dziewczynie uciec na próbę, co skutkowało odsapnięciem z mojej strony, za bardzo męczyłem się, próbując podtrzymywać rozmowy. Dziewczyna odeszła, a ja w spokoju usiadłem na murku, pakując się, by ulotnić się z tego miejsca do swojego mieszkania i zastanowić się, czy naprawdę pójść do tego pubu…
Wieczór…
Przekroczyłem próg pubu, poprawiając skórzaną kurtkę oraz czapkę z daszkiem. Wolałem na początku w ogóle się nie ujawniać, po co czasem zwracać na siebie uwagę. Podszedłem do baru, zamawiając kufel piwa, tego potrzebowałem najbardziej, chwyciłem zamówienie i ruszyłem do wolnego stolika gdzieś z tyłu sali. Nie zauważyłem początkowo tej dziewczyny czy zespołu w ogóle, ale czekałem cierpliwie. Może przyszedłem za wcześnie? Zwykle mam na to tendencje, zatracony we wpatrywaniu się w żółć swojego piwa, ściągnąłem czapkę i wreszcie usłyszałem muzykę. Zerknąłem kątem oka, widząc zespół dziewczyny i pierwsze wydobywane dźwięki. Kochałem swoje szerokie pole widzenia, nie musiałem cały czas się w nich wpatrywać, a jedynie zerkać, gdy skupiam się na ich muzyce i odpisywaniu na wiadomości znajomego, którego godnie mogłem nazwać swoim managerem. Po wypiciu połowy piwa i zjedzenia zamówionych nachosów nastała przerwa w graniu, a ja mogłem w spokoju podejść. Podniosłem się z krzesła, biorąc kufel oraz czapkę, wskoczyłem na scenę
- Hej, nieźle wam idzie - zwróciłem na siebie uwagę, gdy grupa dziewczyn piły wodę czy stroiły sprzęt
- Hej Michael, dzięki za komplement - głos Anastazji przebił się przez dziwne spojrzenia dziewczyn z zespołu. Spojrzałem na jej dłonie, na których spoczywał wąż, czyli o to jej chodziło. Nie zrobił na mnie większego wrażenia, gdyż… widok węża mnie jakoś nawet nie bawi, zdecydowanie wolę psiska. Moja twarz cały czas okazywała w sumie to samo, czyli totalną powagę, nie alkohol nie działa na mnie, że będę happy człowiekiem przez cały wieczór. Będę smętem, który chciałby tylko walnąć się na kanapę, obejrzeć mecz i wyklinać wszystkich, których poznałem, znam i będę znać. Czyli jak zwykle nawet na trzeźwo. Uroki mojego zachowania.
- Nie ma za co. Stawiam, chcecie coś? - zapytałem z czystej uprzejmości, jestem tu w sumie… nie wiem, po co przyszedłem, ale zaprosiła mnie to nie wypada odmówić, prawda? Pierwsza dziewczyna od razu stwierdziła, że chcą tequile, więc i z grzeczności poszedłem zamówić, przy okazji zostając zaczepnięty, przez starego pryka, który kojarzył mnie z walk, no jakże by inaczej. Chwilę z nim pogadałem, mówiąc dobitnie, żeby nie pierdzielił o walkach w miejscach publicznych przy ludziach, bo i on pójdzie siedzieć i ja, więc z zamówieniem wróciłem do dziewczyn, stawiając tacę na scenie - Po waszym występie, jak chcecie, to zapraszam do stolika czy coś - mruknąłem w ich stronę i dopiłem do końca piwo, przy okazji stawiając puste naczynie na blat baru. Posiedzę z godzinkę, może pół i zniknę, zagrać to mogę jedynie w domu, chociaż po alkoholu nie gram, taka złota zasada, to tak samo, jak z jazdą po pijaku. Usiadłem przy stoliku i ponownie odpisałem koledze, by zapisał mnie na walkę za dwa dni, słuchanie muzyki i załatwianie interesów, dobre połączenie.
<Anastazja?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz