***
Imprezy miały w sobie coś magnetyzującego i uroczego. Działo się na nich wiele rzeczy. Prawdopodobnie więcej, niż było na nich ludzi. Dlatego siedzenie za barem i sączenie drinków traktowałem raczej jako hobby niż zabawę. Nie wiadomo kogo można było spotkać. Dzisiaj jednak nie szedłem na kolejną zakrapianą imprezę w nocnym klubie, gdzie światło dawało pozory intymności i prywatności. Nie. Dzisiaj wesoło zmierzałem do jednego z klubów, żeby wieczorem zagrać ludziom na pianinie. Nawet byłem w miarę czysty. Oczywiście mówię o dragach.
Wchodząc do klubu, zauważyłem, że ktoś kręci się koło pianina. Nie żebym był silnie przywiązany, ale lubiłem mieć je tylko dla siebie. Przynajmniej przez ten jeden wieczór. Niezadowolony podszedłem z rozmachem i siadłem na siedzeniu przed instrumentem. Mężczyzna popatrzył się na mnie i usiadł gdzieś w pobliżu sceny. Postanowiłem się nim nie przejmować. Na umówiony znak zacząłem grać. I jakoś tak minął cały wieczór.
***
Powoli ruszyłem w stronę swojego mieszkania, stawiając kołnierz do góry. Zaczęło lekko siąpić, jak to w letnie wieczory.
- Jesteś cały mokry. - Rzucił z cwanym uśmiechem Lucifer.
- Leje jak z cebra, a stacja metra jest dwadzieścia metrów stąd! - Prychnąłem. - A o ile dobrze wiem, to ty kazałeś mi zostawić parasol w domu!
- Złość piękności szkodzi. - Podszedł, chyba specjalnie kręcąc biodrami. - Więc nie przesadzaj.
- Masz jakiś plan, żebym przestał się na ciebie gniewać? - Uniosłem brew.
- Nawet kilka. - Zerknął na moje usta. - A każdy zaczyna się pod prysznicem…
Potrząsnąłem głową. Ogarnij się Lori, Luc od prawie trzech lat jest zakopany w piachu i wącha kwiatki od dołu. Nie wróci. Oblizałem usta i w ostatniej chwili skierowałem się ku mojemu ulubionemu klubowi nocnemu. Kiedy stałem w kolejce (bo nie zawsze chciało mi się wchodzić tak od razu) poczułem, że ktoś mnie szturcha w ramię.
- Czy to nie paradoksalne, że z kameralnego klubu z pianinem przychodzisz do najbardziej znanego klubu nocnego w Nowym Jorku? - Zapytał mężczyzna, który kręcił się koło pianina wieczorem.
- Cóż, podejrzewam, że w kameralnym klubie nikogo nie wyrwę. - Wyciągnąłem z kieszeni fajki i bez ceregieli odpaliłem jedną z nich. - Chyba, że mówisz o sobie. Wtedy nie wiem, czemu tu jesteś.
Max?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz