poniedziałek, 9 września 2019

Od Maximiliana cd.Lorcana

- Ja tylko załatwiam interesy. - Stwierdziłem, poprawiając na ramionach skórzaną kurtkę. Było już późno, a przydzielone mi zlecenie nadal tkwiło w punkcie wyjścia. Vasilis Budnerhund ukrywał się przede mną niczym zlęknione szczenie, zabrane chwilę temu od matki. Na szczęście, jak każde zwierze zostawiał za sobą wyraźne ślady, które doprowadziły mnie właśnie pod ten nocny klub.
- Interesy powiadasz? - Przesuneliśmy się w kolejce. - Handlujesz narkotykami, dopalaczami? - Ciągnął temat, spoglądając na mijających nas ludzi.
- To nie moja bajka. Wolę zajmować się innymi robótkami ręcznymi. - Przyznałem, stukając butem o kolorową kostkę brukową. Ostatni raz byłem tutaj dwa miesiące temu i raczej nie odnajdę w tym ani jednej, pozytywnej rzeczy. O ile usuwanie pojedynczych graczy było w miarę proste, tak pozbywanie się dużych grup, sprawiało problem nawet dwóm mordercom. Do dziś słyszę w głowie wrzaski ojca, dotyczące tego, że nie pozbawiłem życia jednej osoby, która zwiała z miejsca zbrodni. Wniosek z tego prosty: zawsze licz ilość zwłok.
- Ciekawe. - Stwierdził, gdy przechodziliśmy przez drzwi lokalu. - Dasz się zaprosić na drinka?
- Czemu nie? - Wzruszyłem ramionami, kierując swoje kroki w stronę nowoczesnego baru, otoczonego kilkoma, klasycznymi krzesłami. Zasiadając na jednym z nich, rozejrzałem się czujnie po sali. Nie ma go tutaj - pomyślałem, gubiąc się w twarzach obcych dla mnie ludzi - Martini proszę.
- “Upijasz” się przed robotą? - Zażartował niebieskooki, pokazując barmanowi nazwę trunku, którego chciałby skosztować. - To bardzo odpowiedzialne z twojej strony. - Dorzucił, opierając się łokciami o wypolerowany na błysk blat.
- Martini to nie alkohol do upijania się. Tym można jedynie przeczyścić gardło. - Machnąłem niedbale ręką, zachowując pełna czujność. - Tak w ogóle jestem Maximilian, ale możesz mówić mi Max. - Przedstawiłem się z imienia.
- Lorcan. - Odparł, upijając łyka gotowej whisky. - Często tu bywasz?
- Jedynie za potrzebą. - Obróciłem w palcach szklany kieliszek, w którym topiły się trzy oliwki. - Wolę szaleć gdzie indziej.
- W domu z przyjaciółmi? - Zgadł, lecz ja nie dałem tego po sobie poznać.
- Może. - Przymknąłem chwilowo oczy. - Więc co sprowadza cię do miasta?

Lori? Nie rób mi z niego alkoholika xd

Od Mercedes cd. Auguste i Maximiliana

Dogoniłam Auguste przy windach. Nerwowo wpatrywała się w niewielki wyświetlacz nad stalowymi drzwiami, co chwilę wciskając przycisk wzywający windę.
- Nie wiem czy to coś da. - Zatrzymałam się obok niej.
- Musi. Za trzy minuty mam autobus. - Zerknęła na zegarek i ponownie nacisnęła guzik w ścianie.
- Jeśli chcesz, mogę cię podrzucić - zaproponowałam.
- Byłoby miło - powiedziała po tym, jak ponownie spojrzała na zegarek na nadgarstku. - O ile obiecasz nas nie zabić.
- Postaram się. - Zaśmiałam się, wchodząc do windy, która właśnie przyjechała.
Gus dołączyła do mnie, naciskając guzik oznaczony jako poziom 0, a chwilę później też ten odpowiadający za przyspieszenie zamknięcia drzwi. Kilkadziesiąt sekund później w windzie rozległ się charakterystyczny sygnał dźwiękowy wraz z komunikatem informującym że znajdujemy się na parterze. Wysiadłyśmy, od razu kierując się w stronę wyjścia z budynku, a potem na parking, gdzie pomiędzy samochodami stał mój motocykl.
- Załóż to. - Podałam jej kask, który miałam w ręku. - Gdzie jedziemy?
Auguste podała mi adres w Midtown i założyła kask. Wsiadłyśmy na maszynę, a ja odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu.
Niedługo później dotarłyśmy pod nowoczesny apartamentowiec. Gus zsiadła z motoru i oddała mi kask.
- Dzięki. - Na jej ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Choć może to tylko kwestia słabego światła i zmęczenia? - Do zobaczenia.
- Cześć - odpowiedziałam, patrząc jak odchodzi.
***
Kolejnego dnia było już po 16 gdy wróciłam do szpitala. Zajrzałam do sali Arcziego, stając w otwartych drzwiach. Mężczyzna nie spał, jednak leżał z zamkniętymi oczami.
- Ręce na widoku, Maximilianie Hardcastle - rzuciłam, wchodząc do pomieszczenia.
- To pomyłka. - Wzdrygnął się i otworzył szeroko oczy. - Kurwa, Maria!
- Ciebie też miło widzieć. - Roześmiałam się, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
- To nie było śmieszne - zaprotestował obrażony, ale na jego twarzy malował się cień uśmiechu.
- Śmiałbyś się widząc swoją reakcję. Jak się czujesz? - Usiadłam na krześle obok łóżka.
- Zestresowany - wytknął. - I śpiący, choć to pewnie kwestia morfiny.
- Śpij, powinieneś odpoczywać. - Zostałam obdarzona spojrzeniem, które rozumiałam aż za dobrze. Kiedy śpisz trudno jest kontrolować otoczenie. - Śpij - powtórzyłam. - Obudzę cię gdyby coś się działo.
Blondyn uśmiechnął się słabo i zamknął oczy, a ja poprawiłam mu kołdrę. Wkrótce jego oddech stał się wolniejszy. Wyglądał tak spokojnie.
Jakiś czas później poczułam w kieszeni wibracje. Wyjęłam telefon i zobaczyłam smsa od Gus.
"Nasza ofiara losu wciąż żyje?"
"Jestem właśnie w szpitalu. Archie śpi." odpisałam.

Gus? Wciąż się martwisz?

Od Maximiliana cd. Mercedes i Auguste

- Pasy kojarzą mi się z zakładem psychiatrycznym. - Przyznałem, trzymając się za zszyty bok. Z ostatniej doby pamiętałem jedynie ból oraz krzyki Annie, która zajęła się uciskaniem rozszarpanej rany.
- W normalnych szpitalach też to mają. - Stwierdziła Gus, przyglądając się szpitalnym szafką. - I chyba wiem, gdzie je trzymają. - Dodała uradowana, wstając z dość wygodnego łóżka. Nie minęła minuta, a kobieta stała przede mną z kompletem niebieskich, materiałowych opasek.
- Podziękuję. - Popatrzyłem na nią z politowaniem, co spotkało się z niezadowoloną miną Mercedesa. - Bądźcie grzeczne, bo wyrzuci was stąd lekarz. Nękacie chorego. - Zażartowałem, zaciskając z cierpienia wybielone niedawno zęby. Tak, pchnięcie nożem lub postrzał to zdecydowanie coś gorszego niż morderczy kac. Przy tym drugim można przynajmniej jakoś funkcjonować, a nie udawać, że jeszcze pięć minut i urwie ci się znowu film.
- To ty nękasz nas. - Mruknęła Meksykanka. - Dzwonisz, nie mówisz co się dzieje, udajesz trupa, a na końcu zmartwychwstajesz. Szantaż Hardcastle! Szantaż! - Naburmuszyła się, śmiesznie nadymając przy tym policzki. Przewracając na to oczami, poprawiłem się na  pachnącej świeżością poduszce, która zaczęła wbijać mi się w poobijane plecy. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Słucham, słucham. - Przymknąłem chwilowo zmęczone życiem oczy. - Harvey jeszcze nie przyszedł? - Zapytałem, czując, jak w mojej duszy zaczyna rozprzestrzeniać się nieszczęsny niepokój. Przecież powinien być tu od samego początku. Jak tak dalej pójdzie, to wparuje tutaj policja. - pomyślałem, wyobrażając sobie siebie w  pomarańczowym stroju idioty. Ugh, okropny widok. To coś nie pasowałoby nawet pod kolor moich oczu. Skandal, po prostu skandal.
- Nie widziałyśmy go. - Cesarzowa odłożyła “zabawki” na swoje miejsce. - Pewnie się spóźni. - Wzruszyła ramionami, przepuszczając w drzwiach dość młodą pielęgniarkę.
- Przepraszam, ale czas odwiedzin się już skończył. - Oznajmiła, zmieniając pustą kroplówkę. - Mogą panie przyjść jutro do pacjenta. - Dorzuciła, spoglądając na migający monitor EKG.
- Nie daj się zabić Archer. - Zadowolona Węgierka szybko opuściła maławe pomieszczenie. Eh, ta to ma w sobie tyle współczucia ile martwe ciało. Co prawda nie znałem Auguste od wczoraj i mogłem z łatwością przewidzieć jej zachowanie, ale czasami zastanawiało mnie to, skąd bierze się u niej tyle niechęci do innych homo sapiens
- Wpadnę jutro Archie. - Maria zabrała wszystkie swoje rzeczy, aby następnie pójść w ślady swojej nowej znajomej. Poddając się władającemu mną zmęczeniu, zamknąłem sine powieki, które automatycznie zabrały mnie do świata nic niezanczących słów.

Merci?

Od Auguste cd. Maximiliana i Mercedes

- Proszę, proszę, w końcu udowodniłeś, że praca ma dla ciebie katastrofalne skutki. - Parsknęłam tuż po tym, jak zostałam zauważona przez Marię i Archiego. - Nie ma co, masz rozmach.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - Słaby uśmiech na ustach mężczyzny utwierdził mnie w przekonaniu, że nie muszę się martwić aż tak.
- Teraz pewnie nie wrócisz do pracy jeszcze długo. - Usiadłam na brzegu łóżka. - Taki skutek uboczny.
- Uh, nie mam zamiaru narzekać. - Dalej się szczerzył.
- Ty to nie masz zamiaru już nas tak straszyć. - Popatrzyłam na Marię. - Prawda?
- No raczej. - Kobieta założyła ręce na piersi. - Bo pożałujesz.
- Dokładnie. - Pokiwałam głową.
To nie tak, że w ogóle nie martwiłam się o tego debila. Przynajmniej od kiedy dowiedziałam się, że FAKTYCZNIE coś mu jest. Po prostu nie lubiłam okazywać swoich uczuć. Lub prawdopodobnie nie zawsze potrafiłam je odpowiednio wyrazić. Ale skąd miałam wiedzieć, że tekst: “Skoro był wierzący, znaczy, że teraz jest mu lepiej, bo jest w niebie”, nie jest najwłaściwszą opcją na pogrzebie? Sama zostałam wychowana w pewnej wierze, tak jak moi rodzice i, hipotetycznie, gdyby ktoś mi coś takiego powiedział na pogrzebie kogoś bliskiego raczej podziękowałabym, a nie strzeliła focha na następny rok. W końcu nie chciałam źle. Dlatego od tamtej pory wolałam nic nie mówić.
- Kiedy cię wypisują łamago? - Zagaiłam, kiedy Maria w końcu skończyła barwny opis, co zrobi przyrodzeniu Archiego, jeśli znowu coś mu się stanie, a ten zamiast na 911 zadzwoni gdziekolwiek indziej.
- Nie wiem, pewnie jak będzie ok. - Wzruszył ramieniem. - Opcjonalnie wtedy, kiedy będę chciał.
- Nawet o tym nie myśl! - Warknęła Meksykanka. - Masz być zdrowy inaczej… przyczepię cię do tego łóżka!
- Całkiem ciekawy pomysł. - Pokiwałam z uznaniem głową.
- Nie powstrzymasz jej? - Jęknął niezadowolony.
- Dlaczego? Ma genialny pomysł. - Uśmiechnęłam się. - Będziesz niegrzeczny, zapinamy pasy.

Max? Co o tym myślisz?