środa, 25 września 2019

Od Michaela do Anastazji

- Chyba wiem gdzie… Przyjdę, jak nic mi nie wypadnie w planach - po co się zgodziłem? Nie wiem, może byłaby to dobra alternatywa, by zająć się spotkaniem z ludźmi, a nie być smętnym człowiekiem bez życia towarzyskiego. Chwyciłem od dziewczyny swoją gitarę i nogą zamknąłem futerał, by przypadkiem ponownie nie wrzucali monet do niego. Już przestałem się uśmiechać, bo nie wyglądało to naturalnie. Ja się nie uśmiecham i ma tak pozostać. W mojej głowie krążyły myśli, co będę robił, a bardziej jak będę zachowywać się na tej całej imprezie, gdzie ona gra z koleżankami. Może jednak nie przyjdę i przynajmniej zajmę się treningiem czy wyjściem z psami.
- Do może zobaczenia - pożegnałem się, pozwalając dziewczynie uciec na próbę, co skutkowało odsapnięciem z mojej strony, za bardzo męczyłem się, próbując podtrzymywać rozmowy. Dziewczyna odeszła, a ja w spokoju usiadłem na murku, pakując się, by ulotnić się z tego miejsca do swojego mieszkania i zastanowić się, czy naprawdę pójść do tego pubu…
Wieczór…
Przekroczyłem próg pubu, poprawiając skórzaną kurtkę oraz czapkę z daszkiem. Wolałem na początku w ogóle się nie ujawniać, po co czasem zwracać na siebie uwagę. Podszedłem do baru, zamawiając kufel piwa, tego potrzebowałem najbardziej, chwyciłem zamówienie i ruszyłem do wolnego stolika gdzieś z tyłu sali. Nie zauważyłem początkowo tej dziewczyny czy zespołu w ogóle, ale czekałem cierpliwie. Może przyszedłem za wcześnie? Zwykle mam na to tendencje, zatracony we wpatrywaniu się w żółć swojego piwa, ściągnąłem czapkę i wreszcie usłyszałem muzykę. Zerknąłem kątem oka, widząc zespół dziewczyny i pierwsze wydobywane dźwięki. Kochałem swoje szerokie pole widzenia, nie musiałem cały czas się w nich wpatrywać, a jedynie zerkać, gdy skupiam się na ich muzyce i odpisywaniu na wiadomości znajomego, którego godnie mogłem nazwać swoim managerem. Po wypiciu połowy piwa i zjedzenia zamówionych nachosów nastała przerwa w graniu, a ja mogłem w spokoju podejść. Podniosłem się z krzesła, biorąc kufel oraz czapkę, wskoczyłem na scenę
- Hej, nieźle wam idzie - zwróciłem na siebie uwagę, gdy grupa dziewczyn piły wodę czy stroiły sprzęt
- Hej Michael, dzięki za komplement - głos Anastazji przebił się przez dziwne spojrzenia dziewczyn z zespołu. Spojrzałem na jej dłonie, na których spoczywał wąż, czyli o to jej chodziło. Nie zrobił na mnie większego wrażenia, gdyż… widok węża mnie jakoś nawet nie bawi, zdecydowanie wolę psiska. Moja twarz cały czas okazywała w sumie to samo, czyli totalną powagę, nie alkohol nie działa na mnie, że będę happy człowiekiem przez cały wieczór. Będę smętem, który chciałby tylko walnąć się na kanapę, obejrzeć mecz i wyklinać wszystkich, których poznałem, znam i będę znać. Czyli jak zwykle nawet na trzeźwo. Uroki mojego zachowania.
- Nie ma za co. Stawiam, chcecie coś? - zapytałem z czystej uprzejmości, jestem tu w sumie… nie wiem, po co przyszedłem, ale zaprosiła mnie to nie wypada odmówić, prawda? Pierwsza dziewczyna od razu stwierdziła, że chcą tequile, więc i z grzeczności poszedłem zamówić, przy okazji zostając zaczepnięty, przez starego pryka, który kojarzył mnie z walk, no jakże by inaczej. Chwilę z nim pogadałem, mówiąc dobitnie, żeby nie pierdzielił o walkach w miejscach publicznych przy ludziach, bo i on pójdzie siedzieć i ja, więc z zamówieniem wróciłem do dziewczyn, stawiając tacę na scenie - Po waszym występie, jak chcecie, to zapraszam do stolika czy coś - mruknąłem w ich stronę i dopiłem do końca piwo, przy okazji stawiając puste naczynie na blat baru. Posiedzę z godzinkę, może pół i zniknę, zagrać to mogę jedynie w domu, chociaż po alkoholu nie gram, taka złota zasada, to tak samo, jak z jazdą po pijaku. Usiadłem przy stoliku i ponownie odpisałem koledze, by zapisał mnie na walkę za dwa dni, słuchanie muzyki i załatwianie interesów, dobre połączenie.
<Anastazja?>

wtorek, 24 września 2019

Od Anastazji CD Hero

Uniosłam brwi z uznaniem. Nie znałam zbyt wielu osób, które dobrze bawiły się bez alkoholu. 
– A ja nie muszę się bawić, by pić – odpowiedziałam z teatralną dumą. Skwitowaliśmy tą wymianę zdań lekkim śmiechem. 
– Cześć, jestem Anna – zza moich pleców wysunęła się chuda dłoń z pomalowanymi na czerwono paznokciami, a zaraz za nią śliczna twarzyczka mojej przyszywanej siostry.
– Miło mi cię poznać – Hero ujął jej dłoń i uścisnął. 
– Nastka sporo nam o tobie opowiadała – dziewczyna zaśmiała się perliście i puściła mi oczko. Syknęłam jej w odpowiedzi. Czasami miałam ochotę walnąć ją w głowę, szczególnie gdy tak wybiegała z wyobraźnią poza rzeczywistość. Nie szukałam faceta, już nie. Przynajmniej dla siebie, bo Annie to by się chyba jednak przydał. Od dawna już nie ukrywała przede mną tego, co tak starannie chowa przed innymi w szufladzie na bieliznę. 
– Mam nadzieję, że same pozytywy – Hero zerknął na mnie z półuśmiechem. 
– No oczywiście, ma się rozumieć!
Wypiłyśmy jeszcze po jednym szocie, po czym ciemnowłosa złapała naszego towarzysza za rękę i pociągnęła na parkiet. Ja musiałam udać się do łazienki, miałam manię sprawdzania, czy na pewno dobrze wyglądam. Przy stłumionej muzyce usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Wyjęłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz. Znałam ten numer. 
– Zaczekaj chwilę, wyjdę na zewnątrz. 
Poczułam na policzkach chłodne powietrze. Odkryłam ramiona chustą w kratę. Przyłożyłam telefon do ucha. Po drugiej stronie słyszałam tylko napiętą ciszę. 
– Dawno się nie odzywałeś. Może zechcesz mi… Ach tak?… Ogarnąłeś kamienie? Ile jeszcze mam czekać, aż je sprzedasz?… Reszta ekipy też się niecierpliwi. Rozmawiałam ostatnio z bratem, pytał, kiedy się zrewanżujesz. Należy mu się spory procent, naraził się… Słuchaj. Wisisz mi zajebiście dużo kasy, Roman. Masz się sprężyć. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale do końca miesiąca mam mieć okrągłą sumę na koncie. 
Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź. Byłam zdenerwowana. 
O mojej "działalności" z dziewczyn wiedziała tylko Anna. I to niechcący, choć jej reakcja była raczej nieoczekiwanie pozytywna. Wyjechałam z Rosji, to była moja ostatnia akcja. Przypadkiem wplątałam w nią mojego brata, ale ulżyło mi, gdy zrozumiałam, że nie jest już na to za młody. Nigdy nie miałam problemów z prawem. Może dlatego, że byłam w niesamowicie dobrej ekipie. 
Wróciłam do środka. Przy barze siedział Hero i gadał z jakimś facetem. Usiadłam dwa miejsca dalej, nie chcąc przeszkadzać. Rozejrzałam się po sali. Niedaleko przed DJ-em zobaczyłam krwistoczerwoną sukienkę Anny, koło niej tańczyła reszta moich dziewczyn. Zawsze padało to określenie. Moje dziewczyny, którakolwiek z nas tego nie mówiła.
– Polać ci? Wydajesz się być czymś poruszona. 
Drgnęłam, krzyżując spojrzenia z brunetem. Chwilę mi zajęło skojarzenie znajomej twarzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestał rozmawiać z obcym dla mnie mężczyzną. 
– Poproszę. 
– Stało się coś?
– Nie. Znaczy nic konkretnego. Niespodziewane telefony, starzy znajomi, wiesz, jak to czasem jest. 
Hero przygotowywał jeszcze trochę alkoholu na zapas, gawędząc ze mną o "dawnych czasach". W zasadzie, sporo się przecież zmieniło odkąd byłam dzieckiem. 
– Twoi znajomi nie mają nic przeciwko, że mniej z nimi dzisiaj siedzisz?
Chłopak postawił przede mną kieliszek, którego zaraz wzięłam w dłoń.

Hero?

środa, 18 września 2019

Od Nino cd Hero

Co robić. Co robić. Co robić. Co robić.
Było mi tak gorąco, a jednocześnie chłodno. Serce biło mi z tysiąc razy na sekundę. A może i milion? Czułam jeszcze palący dotyk obcego mężczyzny na skórze, powoli jednak znikał, a mój umysł skupiał się na dłoni ściśniętej przez barmana Hero. „Hero”. „Bohater”. Cholerny przypadek czy coś więcej? Sytuację nawet nie poprawiała moja czerwona twarz, wszystko tylko pogarszała. Nigdy nie lubiłam, gdy się zawstydzałam, ale teraz to aż siebie po prostu nienawidzę.
Czemu w ogóle na niego wtedy spojrzałam, prosząc o pomoc? A, no tak, tamten facet może i obejmował mnie w talii, ale coraz śmielej i kierował rękę w stronę mojej pupy.
Poza tym… PO JAKĄ CHOLERĘ ON GO UDERZYŁ??! Nie mógł tylko ze mną uciec, musiał mu przywalić?? Miałam ochotę nakrzyczeć na Hero, że jest brutalem i w ogóle… ale brakowało mi odwagi, doszczętnie.
Jednak jedno trzeba było ciemnowłosemu przyznać. Uratował mnie przed publicznym molestowaniem. Tetsu sam by pewnie przywalił tamtego gościowi, więc chyba nie mogę mieć mu aż tak za złe, że go uderzył…
A opcja zabrania mnie do domu była aż nazbyt kusząca. Byłam już prawie na granicy z płaczem i chyba jedynego, czego potrzebowałam, to objęcia brata. No i może dotyk futra Szprota.
Stałam jeszcze chwilę obok Hero, opatulona w jego bluzę. Jaka ona była gigantyczna… a jaka ciepła. I nieźle pachniała, pomijając nuty alkoholu. Iść za jego propozycją? Nie iść? Och, przydałaby się Marilyn…
- No… dobra… - cicho odpowiedziałam, unikając spojrzenia w oczy barmana. I tak najadłam się dzisiaj dosyć wstydu.
- Dobrze. Daleko mieszkasz? - zapytał, ruszając powoli do przodu. Zrobiłam jeden krok i prawie się wywaliłam. Chłopak już był gotowy, żeby mnie złapać, ale sama załapałam równowagę szybciej, niżeli myślał. Jakieś doświadczenie w chodzeniu w wysokich butach miałam, więc taka sytuacja nie była pierwsza i pewnie nie była ostatnia. Prawie codzienność.
- Na pewno wszystko w porządku? - kolejne pytanie. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Nie jąkaj się, Neko.
- Tak… Po prostu obcas mi się ześlizgnął, nic wielkiego – odpowiedziałam, dumna z siebie. Powiedziałam to prawie normalnie. Czemu prawie? Głos mi drżał. Hero tylko złapał mnie mocniej za dłoń. A, pytał się, gdzie mieszkam.
- Mieszkam dosyć blisko… 3 ulice dalej na wprost – odpowiedziałam. Widziałam tylko ruch jego głową i ruszyliśmy. A może lepszym wyjściem byłoby zadzwonić po brata, żeby mnie odebrał? Przecież jak barman mnie odprowadzi, to Tetsu może dostać szału! Może jednak nie będzie tak źle… Powiedziałabym, że pewnie śpi, ale on nigdy nie śpi, jeżeli jestem poza domem i nie śpię u koleżanki.
Nieśmiało spojrzałam na chłopaka obok mnie. Nie patrzył się na mnie, wzrok miał skierowany na wprost. Jego profil cudnie wyglądał oświetlony przez mijaną latarnię. No i dopiero zauważyłam, jaki on wysoki! A więc nic dziwnego, że bluza też była ogromna.
Po minięciu drugiej latarni nie mogłam się powstrzymać. Wyjęłam telefon z torebki, który zdążyłam schować jeszcze przed tańcem. Odblokowałam go jedną ręką i nacisnęłam na aparat. Wokół nas rozlegał się dźwięk naszych kroków, w tym stukot moich obcasów na platformie, a w oddali brzmiały dźwięki jakiejś muzyki. Skierowałam komórkę na twarz Hero, czekając na odpowiedni moment. Robienie zdjęć w ruchu miałam opanowane do perfekcji, więc nie był to dla mnie żaden problem. Mijamy latarnię i… cyk. Dźwięk zrobionego zdjęcia rozległ się nieco głośniej, niżeli miałam to w planach. A raczej – w ogóle miało go nie być. Może nie słyszał…?

Hero?

wtorek, 17 września 2019

Od Jodissela CD Alexa

- Wiesz co... - odezwał się po chwili Alex, co zmusiło mnie do przeniesienia wzroku na niego. Pytająco uniosłem brew, czekając na to, co miał do powiedzenia. - W sumie to ja już wracam do domu, więc mogę cię podrzucić. Do domu, czy gdzie tam chcesz. - wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego dla niego, ale ja natychmiast poczułem się zażenowany tym, że ktoś, kto nie ma takiego obowiązku względem mnie, miałby zmieniać swoje postanowienia, aby coś dla mnie załatwić. Natury nie zmienisz. Zanim zatem zdążyłem przemyśleć to, co chciałem powiedzieć, już wypaliłem:
- Nieee... To znaczy... Nie chcę się narzucać. Pewnie i tak masz jakieś swoje obowiązki, czy coś... - ostatnie zdanie bardziej wymamrotałem, niż powiedziałem na głos, ale byłem pewien, że i tak mnie usłyszał. Szczególnie że zaczął się ze mnie śmiać, co tylko jeszcze bardziej wybiło mnie z rytmu.
- Jak już mówiłem, wracam do domu, tak więc mogę cię podrzucić. Raczej nie sądzę, abyś chciał patrzeć na tutejsze dramy.
- No dobrze, skoro proponujesz... - uśmiechnąłem się do niego blado, wciąż nie do końca przekonany. Naturalnie, jak to ja, pomimo faktu, że Alex sam zaproponował mi podwózkę i zapewnił, że nie jest to dla niego problemem — ja tak nie uważałem. Nie chciałem przeszkadzać. Zarówno samym "podważaniem" mnie, jak i tym, że z chwilą, gdy tylko zdołałem się choć trochę przekonać, że to nie jest nic wielkiego, przypomniał mi się charakterystyczny ubiór chłopaka. Jakby czytając mi w myślach, Alex w tym samym czasie powiedział:
- Tylko jeśli to nie problem, zawiózłbym cię motocyklem.
Gdybym miał czym, to bym się zakrztusił, ale nie miałem, więc tylko wybałuszyłem niegrzecznie oczy, zupełnie nie w moim stylu.
- Słucham? To chyba nie najlepszy pomysł... - wymamrotałem, starając się wziąć się w garść. Cudownie. Nie dość, że ogólnie nie lubiłem się nikomu narzucać, ani w jakikolwiek inny sposób przeszkadzać swoją osobą, to jeszcze przez kilkanaście minut będę musiał siedzieć niekomfortowo blisko innej, w dodatku praktycznie kompletnie mi nieznanej, osoby. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie dotykał. Wyjątkiem była Jeanette, która co jakiś czasu uwielbiała robić sobie sparringi z Jealem i używała mnie wówczas podczas rozgrzewki jako worka treningowego. Poza tym preferowałem, żeby nikt nie naruszał mojej przestrzeni osobistej — no i ja nienawidziłem naruszać jej u innych.
Widząc moją minę, tak przerażoną, jakbym niechybnie szedł na ścięcie, Alex zachichotał, choć nie widziałem w tym nic śmiesznego.
- Spoko, nie ma o czym mówić. Mam drugi kask. Chodź.
Nie czekając na moją odpowiedź — ani jakikolwiek ruch ze strony spetryfikowanego strachem mnie — wstał z krzesła i natychmiast ruszył w stronę wyjścia. Chcąc nie chcąc, wziąłem kilka głębszych oddechów, samemu do końca nie wiedząc, dlaczego wiadomość o motocyklu tak mną wstrząsnęła, po czym wstałem i chwiejnie ruszyłem za Alexem. Nie bardzo mi się to uśmiechało. Myśląc intensywnie o całej sytuacji, doszedłem do wniosku, że to głównie nieznajomość Alexa i jego stylu jazdy jednośladem oraz moja wątpliwa chęć znajdowania się tak blisko kogokolwiek spowodowała, że gdy tylko znalazłem się już na zewnątrz, pośród wszechobecnej duchoty, po prostu stanąłem jak słup soli, niezdolny do żadnego ruchu, a co dopiero do wejścia na maszynę Alexa. Dlatego też nie zareagowałem, ani gdy chłopak wcisnął mi zapasowy kask w dłonie, ani gdy mi go ponownie z nich wyjął, zakładając mi go na głowę jak dziecku, gdy okazało się, że dalej się nie ruszam, ani nie odzywam. Pewnie wyglądałem, jakbym miał paść na zawał ze strachu. Otrząsnąłem się, zażenowany spuszczając wzrok na chodnik, kiedy Alex znów zaczął się ze mnie śmiać, ale potwierdziłem, że jestem gotowy i przez chwilę obserwowałem, jak chłopak wsiada na motocykl, zanim nie dotarło do mnie, że akurat takim modelem nigdy nie jeździłem nawet sam, a co dopiero z kimś. Budowa mojej Dyny wymagała, aby pasażer trzymał się kierowcy, jednak nie byłem nawet w stanie powiedzieć, jak nazywa się maszyna Alexa — nie mówiąc już o tym, jak mam się na niej utrzymać tak, aby nie spaść.
- Wsiadasz czy jednak cię strach obleciał? - odezwał się nieco zniecierpliwiony Alex, przez co poczułem się jeszcze gorzej, jakbym zabierał mu czas. Nie namyślając się więc dłużej, wdrapałem się jakoś na motocykl, przytrzymując się ramienia chłopaka, po czym zawahałem się, nie wiedząc, czy Alex nie rzuci mną o jezdnię, jeśli złapię się jego kurtki podczas jazdy. Na wszelki wypadek wolałem jednak zapytać.
- Um... Alex? Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym... Nie wiem, przytrzymał się ciebie? Mam kiepski zmysł równowagi, jeśli to nie ja kieruję, w dodatku kręci mi się lekko w głowie...
Alex na szczęście nie miał nic przeciwko, więc złapałem się jego kurtki, starając się nie spaść, gdy chłopak ruszył sprzed szpitala.
Ostatecznie jazda nie była tak zła, jak myślałem, że będzie. Zanim wyjechaliśmy spod szpitala, podałem Alexowi adres mojego apartamentu i wskazówki dotyczące miejsca, w którym mógłby zaparkować. Jechaliśmy jakieś piętnaście minut, podczas których nie mogłem się oczywiście czuć mniej komfortowo, nie tylko przez wzgląd na to, że siedzenie tak blisko kogokolwiek, a co dopiero prawie obcej osoby, było dla mnie wątpliwą przyjemnością, ale także i huk silnika oraz gorąc dawały mi się we znaki. Coraz silniej kręciło mi się w głowie, a gdy Alex zaparkował swoją maszynę pod apartamentami, dłuższą chwilę zajęło mi zgramolenie się z motocykla tak, aby nie musieć potem odklejać twarzy od asfaltu. Wystarczyło mi jednak zrobić dwa kroki przed siebie, a już nagły zawrót głowy sprawił, że świat zatańczył mi przed oczami i gdyby Alex mnie w porę nie złapał, jak nic przywitałbym się pięknie z glebą.
- Co ci jest? Jesteś pewien, że rzeczywiście cię wypisali, a nie się urwałeś na własne życzenie? - wydawał się lekko zaniepokojony, ale zanim zdołałem mu odpowiedzieć, musiałem przeczekać spazm ostrego bólu i falę gorąca, jaka przetoczyła się przez moje ciało, co z pewnością nie pomogło w przekonaniu go, że wszystko ze mną w porządku.
- Po prostu jestem delikatnie odwodniony, to wszystko. No i powinienem coś zjeść. Wiesz, jakie jest to szpitalne jedzenie... - machnąłem ręką lekceważąco, ale Alex chyba mi nie uwierzył, więc ostatecznie zgodziłem się, aby pomógł mi dojść do mojego mieszkania. Winda oczywiście nie działała, więc wtarabaniłem się jakoś po schodach, starając się nie nadużywać uprzejmości Alexa, który minę miał taką, jakby nie wiedział, czy mnie łapać w razie, jakbym spadał ze schodów, czy też może raczej wziąć mnie za kark jak szczeniaka i po prostu mnie na górę wciągnąć. W moim apartamencie było już jednak chłodniej, więc westchnąłem z ulgą, zapalając wszystkie światła i przez moment nie ruszałem się z przedsionka, czekając, aż całe mieszkanie wypełni się białym światłem żarówek.
- Bogato mieszkasz. - odezwał się Alex od progu, rozglądając się po wielkim apartamencie. Zaprosiłem go do środka i natychmiast zdjąłem marynarkę, bo czułem się, jakbym się rozpływał. Bawełniana koszulka, którą dano mi w szpitalu, wisiała na mnie jak worek, przez co sprawiałem wrażenie sieroty wojennej, ale stwierdziłem, że przecież nie będę się teraz przebierał, więc tylko spojrzałem na Alexa, zamykając za nim drzwi.
- Przyjaciel z pracy stwierdził, że w razie, gdybym przyjmował jakiegoś klienta w domu, wstyd by było, gdybym jako projektant mieszkał w byle czym. - rozejrzałem się po mieszkaniu. Było w porządku, lubiłem je, ale jak dla mnie samego zdecydowanie było zbyt przestronne. - Więc oto jest.
Alex pokiwał głową, przyjmując to do wiadomości.
- Projektant? - zagadał jeszcze.
- Ano. Być może słyszałeś o mojej firmie, Blowesome. - zerknąłem na niego, po czym dodałem szybko. - Jak nie słyszałeś, też jest w porządku. Ale jakbyś znał, mógłbym ci dać rabat. - zażartowałem, ale zamiast się zaśmiać, uśmiechnąłem się tylko blado, bo moją głowę przeszyła ostra igła bólu. Zanim jednak Alex zdążył odpowiedzieć, ktoś zapukał do moich drzwi. Nieco zdziwiony, poszedłem otworzyć, uprzednio przepraszając Alexa, po czym z jeszcze większym zdziwieniem odsunąłem się na bok, unikając staranowania przez wysoce czymś podekscytowanego Jeala, który okazał się osobą pukającą do moich drzwi.
- Hej, Jeal, co ty tu robisz? Miałeś jakieś spotkanie, gdy dzwoniłem do ciebie, tak jak zresztą kazałeś mi zrobić. - z lekkim niepokojem obserwowałem, jak mój przyjaciel wchodzi do mojego mieszkania jak do siebie i natychmiast usadawia się na stołku przy wyspie kuchennej. Jego wzrok padł na Alexa, ale odezwał się do mnie:
- No, wyskoczyło mi jedno znienacka, ale szybko się z tym uporałem. Wiedziałem, że cię tu zastanę, ale nie wiedziałem, że z kimś. - nie odrywając wzroku od Alexa, wstał i podał mu rękę. - Nazywam się Jeal Ferann, jakby coś.
- Alex. - przywitał się chłopak. Ja cały czas tylko przeskakiwałem wzrokiem od jednego gościa, do drugiego, nie będąc w stanie wymyślić, co mógłbym w takiej sytuacji powiedzieć. Zwróciłem się zatem do Jeala.
- To znowu ten twój radar? Najpierw dzwonisz sekundę po tym, jak mnie wypisano, teraz pięć minut po tym, jak wszedłem do mieszkania. Słowo daję, idź z tym gdzieś wyżej, zbiję na tobie fortunę, jako na człowieku-radarze.
- Po pierwsze, matka Giny jest pielęgniarką w tym szpitalu i to ona nakablowała, że cię wypuścili, a po drugie — Randall właśnie skończył naprawiać nasze komputery i pięć minut po tym, jak odjechał, zadzwonił z wieścią, że jesteś cały i zdrowy pod swoim apartamentem, tyle że najwyraźniej ukradłeś komuś motor albo przehandlowałeś Dynę. No więc jestem. Kogo zatłuc? - rzucił mi krzywy uśmieszek, po czym spojrzał na Alexa, nie dając mi dojść do słowa. - Jakiś szpitalny znajomy?
Alex wzruszył ramionami.
- Podwiozłem go, ale nie był w stanie wejść po schodach.
- Kapuś... - syknąłem do chłopaka, ale — tak jak myślałem — Jeal już się zdążył zaniepokoić tymi słowami.
- W takim razie muszę ci podziękować, że udało ci się go tu jakoś odeskortować, bo przypuszczam, że on tego nie zrobił. - spojrzał na mnie wymownie. Nie patrząc na niego — ani na Alexa w sumie też nie — syknąłem:
- Dzięki...
- Wpadnę do ciebie wieczorem. I nie ma wymigiwania się. Mam nadzieję, że nie padniesz przez te kilka godzin, kiedy nikogo z tobą nie będzie. - posłał mi znaczące spojrzenie, które mnie jednak nic nie mówiło, po czym wyszedł, na odchodne rzucając jeszcze do Alexa: - Miło poznać. No i fajną masz maszynę. Lepszą niż Jodi. - po czym wyszedł, nie fatygując się nawet, żeby zamknąć za sobą drzwi. Wzdychając, spojrzałem na Alexa, milcząc przez chwilę.
- Naprawdę dziękuję za podrzucenie mnie. Mam nadzieję, że nie zabrałem ci zbyt dużo czasu. I przepraszam za niego.

<Alex?>

niedziela, 15 września 2019

Od Alexa cd Jodissela

Chłopak wziął telefon i oddalił się, aby porozmawiać. Uważnie go obserwowałem, w sumie nawet nie wiem dlaczego. Gdy skończył rozmawiać, ponownie usiadł na swoim miejscu.
- Nie dali ci tego urlopu? - Zapytałem.
- Hm? - jakby zapomniał o czym rozawialiśmy. - Oh, nie, mam urlop, choć nie do końca z własnej woli... - dość niewyraźnie powiedział. - Chciałem załatwić sobie podwózkę do domu, ale przyjaciel jest na spotkaniu i wygląda na to, że jeszcze trochę tu sobie pokoczuję. - zerknął przez szklane drzwi szpitala  - Lepiej tu niż tam...
- Wiesz co... - Zacząłem, a on spojrzał na mnie pytająco. -W sumie to ja już wracam do domu, więc mogę cię podrzucić do domu czy tam gdzie chcesz. - Wzruszyłem ramionami.
- Nie. - Powiedział dość szybko. - To znaczy... Nie chce się narzucać. - Zaczął się tłumaczyć. - Pewnie masz swoje jakieś obowiązki, albo coś. - mruknął ciszej pod nosem.
- Jak mówiłem wracam do domu. - Zaśmiałem się cicho. - Tak więc mogę cie podrzucić. Raczej nie sądzę, że chcesz patrzeć na tutejsze dramy. - Zachichotałem wręcz.
- No dobrze, skoro mi proponujesz. - Uniósł lekko kąciki ust.
- Tylko jeśli to nie problem, zawiozę Cię motocyklem. - Jodi na słowo "motocykl" zrobił duże oczy.
- Ccco? - Zapytał nie dowierzając. - Wiesz to chyba nie wyjdzie.
- Spoko, nie ma o czym mówić.- Zaśmiałem się ponownie, naprawdę śmieszyła mnie jego przerażona mina. - Mam drugi kask. Chodź.
Wstałem z siedzenia i zacząłem się kierować w stronę wyjścia. Na zewnątrz było strasznie gorąco, raczej spacer w takim upale jest dla każdego zabójczy. Usłyszałem w końcu za sobą odgłosy stóp. Jodi chociaż, że się bał podążał za mną. Podszedłem do mojej maszyny i wyciągnąłem kolejny kask i mu go podałem.
- Trzymaj. - Powiedziałem.
Złapał za kask i patrzył się na niego jakby serio nie wiedział co z nim zrobić. Ponownie się zaśmiałem ale pokazałem mu jak to się robi.
- Gotowy ?
Jodi?

środa, 11 września 2019

Od Lorcana cd Leroya

- Normalnie jak ten L z “Death Note”. - Dopiłem martini. - Lawliet Lawford. Beeeeen!
Barman uniósł wzrok i spojrzał na mnie z westchnieniem.
- Co? - Zapytał.
- To, co do tej pory. - Położyłem na ladzie odpowiednią ilość pieniędzy.
Po chwili dostałem pięć shotów wódki i je wypiłem. Leroy ciągle siedział obok.
- Liczysz na coś? - Zlizałem z ust resztki alkoholu.
- Nie wiem, a mam? - Uniósł brwi.
- Nie czuj się urażony, ale wolę młodszych. - Oparłem się. - Głównie od siebie.
- Coś jeszcze? - Zaśmiał się.
- Przypominasz Mysterio. Nie lubię Mysterio. - Pokręciłem głową. - Gdybym był nastolatką, miałbym crusha na Toma Hollanda. A crushów nie można krzywdzić.
- Chyba rozumiem przesłanie. - Pokiwał głową. - Ale pogadać możemy.
- Możemy. - Przytaknąłem. - Nie mam nic przeciwko. Ale nie jestem rozmowny.
- Nie widać. - Popatrzył na mnie. - Ładne tatuaże. Kto robił projekt?
Popatrzyłem na Mononoke, a potem na napis. Relikty po Luciferze.
- Mój były. - Znów dałem znak Benowi.
- Chyba się dalej lubicie, skoro się ich nie pozbyłeś… - Zauważył.
- Tak jakby. - Popatrzyłem na puste kieliszki. - Zaćpał się, więc tak jakby nigdy nie zerwaliśmy. Ciągle twierdzę, że jesteśmy razem i kiedy go spotkam, dam mu w pysk.
- Okej. - Pokiwał głową. - Ciekawie.
- Prawda? - Potarłem słowo. - Ale jak to mam napisane: nevermore.
- Skąd wiesz? - Zaśmiał się. - Miłości nie przewidzisz…
- Chciałoby się. - Odrzuciłem głowę do tyłu. - Kochałem Lucifera i nikogo innego nie mam zamiaru kochać tak mocno. Za bardzo boli.
- Nigdy nie mów nigdy.
- Nie bez powodu mam wytatuowane NEVERMORE, wiesz? - Parsknąłem śmiechem i zamówiłem kolejne shoty. - A twoje? Mają jakieś znaczenie?

Leroy?

poniedziałek, 9 września 2019

Od Maximiliana cd.Lorcana

- Ja tylko załatwiam interesy. - Stwierdziłem, poprawiając na ramionach skórzaną kurtkę. Było już późno, a przydzielone mi zlecenie nadal tkwiło w punkcie wyjścia. Vasilis Budnerhund ukrywał się przede mną niczym zlęknione szczenie, zabrane chwilę temu od matki. Na szczęście, jak każde zwierze zostawiał za sobą wyraźne ślady, które doprowadziły mnie właśnie pod ten nocny klub.
- Interesy powiadasz? - Przesuneliśmy się w kolejce. - Handlujesz narkotykami, dopalaczami? - Ciągnął temat, spoglądając na mijających nas ludzi.
- To nie moja bajka. Wolę zajmować się innymi robótkami ręcznymi. - Przyznałem, stukając butem o kolorową kostkę brukową. Ostatni raz byłem tutaj dwa miesiące temu i raczej nie odnajdę w tym ani jednej, pozytywnej rzeczy. O ile usuwanie pojedynczych graczy było w miarę proste, tak pozbywanie się dużych grup, sprawiało problem nawet dwóm mordercom. Do dziś słyszę w głowie wrzaski ojca, dotyczące tego, że nie pozbawiłem życia jednej osoby, która zwiała z miejsca zbrodni. Wniosek z tego prosty: zawsze licz ilość zwłok.
- Ciekawe. - Stwierdził, gdy przechodziliśmy przez drzwi lokalu. - Dasz się zaprosić na drinka?
- Czemu nie? - Wzruszyłem ramionami, kierując swoje kroki w stronę nowoczesnego baru, otoczonego kilkoma, klasycznymi krzesłami. Zasiadając na jednym z nich, rozejrzałem się czujnie po sali. Nie ma go tutaj - pomyślałem, gubiąc się w twarzach obcych dla mnie ludzi - Martini proszę.
- “Upijasz” się przed robotą? - Zażartował niebieskooki, pokazując barmanowi nazwę trunku, którego chciałby skosztować. - To bardzo odpowiedzialne z twojej strony. - Dorzucił, opierając się łokciami o wypolerowany na błysk blat.
- Martini to nie alkohol do upijania się. Tym można jedynie przeczyścić gardło. - Machnąłem niedbale ręką, zachowując pełna czujność. - Tak w ogóle jestem Maximilian, ale możesz mówić mi Max. - Przedstawiłem się z imienia.
- Lorcan. - Odparł, upijając łyka gotowej whisky. - Często tu bywasz?
- Jedynie za potrzebą. - Obróciłem w palcach szklany kieliszek, w którym topiły się trzy oliwki. - Wolę szaleć gdzie indziej.
- W domu z przyjaciółmi? - Zgadł, lecz ja nie dałem tego po sobie poznać.
- Może. - Przymknąłem chwilowo oczy. - Więc co sprowadza cię do miasta?

Lori? Nie rób mi z niego alkoholika xd