środa, 25 września 2019

Od Michaela do Anastazji

- Chyba wiem gdzie… Przyjdę, jak nic mi nie wypadnie w planach - po co się zgodziłem? Nie wiem, może byłaby to dobra alternatywa, by zająć się spotkaniem z ludźmi, a nie być smętnym człowiekiem bez życia towarzyskiego. Chwyciłem od dziewczyny swoją gitarę i nogą zamknąłem futerał, by przypadkiem ponownie nie wrzucali monet do niego. Już przestałem się uśmiechać, bo nie wyglądało to naturalnie. Ja się nie uśmiecham i ma tak pozostać. W mojej głowie krążyły myśli, co będę robił, a bardziej jak będę zachowywać się na tej całej imprezie, gdzie ona gra z koleżankami. Może jednak nie przyjdę i przynajmniej zajmę się treningiem czy wyjściem z psami.
- Do może zobaczenia - pożegnałem się, pozwalając dziewczynie uciec na próbę, co skutkowało odsapnięciem z mojej strony, za bardzo męczyłem się, próbując podtrzymywać rozmowy. Dziewczyna odeszła, a ja w spokoju usiadłem na murku, pakując się, by ulotnić się z tego miejsca do swojego mieszkania i zastanowić się, czy naprawdę pójść do tego pubu…
Wieczór…
Przekroczyłem próg pubu, poprawiając skórzaną kurtkę oraz czapkę z daszkiem. Wolałem na początku w ogóle się nie ujawniać, po co czasem zwracać na siebie uwagę. Podszedłem do baru, zamawiając kufel piwa, tego potrzebowałem najbardziej, chwyciłem zamówienie i ruszyłem do wolnego stolika gdzieś z tyłu sali. Nie zauważyłem początkowo tej dziewczyny czy zespołu w ogóle, ale czekałem cierpliwie. Może przyszedłem za wcześnie? Zwykle mam na to tendencje, zatracony we wpatrywaniu się w żółć swojego piwa, ściągnąłem czapkę i wreszcie usłyszałem muzykę. Zerknąłem kątem oka, widząc zespół dziewczyny i pierwsze wydobywane dźwięki. Kochałem swoje szerokie pole widzenia, nie musiałem cały czas się w nich wpatrywać, a jedynie zerkać, gdy skupiam się na ich muzyce i odpisywaniu na wiadomości znajomego, którego godnie mogłem nazwać swoim managerem. Po wypiciu połowy piwa i zjedzenia zamówionych nachosów nastała przerwa w graniu, a ja mogłem w spokoju podejść. Podniosłem się z krzesła, biorąc kufel oraz czapkę, wskoczyłem na scenę
- Hej, nieźle wam idzie - zwróciłem na siebie uwagę, gdy grupa dziewczyn piły wodę czy stroiły sprzęt
- Hej Michael, dzięki za komplement - głos Anastazji przebił się przez dziwne spojrzenia dziewczyn z zespołu. Spojrzałem na jej dłonie, na których spoczywał wąż, czyli o to jej chodziło. Nie zrobił na mnie większego wrażenia, gdyż… widok węża mnie jakoś nawet nie bawi, zdecydowanie wolę psiska. Moja twarz cały czas okazywała w sumie to samo, czyli totalną powagę, nie alkohol nie działa na mnie, że będę happy człowiekiem przez cały wieczór. Będę smętem, który chciałby tylko walnąć się na kanapę, obejrzeć mecz i wyklinać wszystkich, których poznałem, znam i będę znać. Czyli jak zwykle nawet na trzeźwo. Uroki mojego zachowania.
- Nie ma za co. Stawiam, chcecie coś? - zapytałem z czystej uprzejmości, jestem tu w sumie… nie wiem, po co przyszedłem, ale zaprosiła mnie to nie wypada odmówić, prawda? Pierwsza dziewczyna od razu stwierdziła, że chcą tequile, więc i z grzeczności poszedłem zamówić, przy okazji zostając zaczepnięty, przez starego pryka, który kojarzył mnie z walk, no jakże by inaczej. Chwilę z nim pogadałem, mówiąc dobitnie, żeby nie pierdzielił o walkach w miejscach publicznych przy ludziach, bo i on pójdzie siedzieć i ja, więc z zamówieniem wróciłem do dziewczyn, stawiając tacę na scenie - Po waszym występie, jak chcecie, to zapraszam do stolika czy coś - mruknąłem w ich stronę i dopiłem do końca piwo, przy okazji stawiając puste naczynie na blat baru. Posiedzę z godzinkę, może pół i zniknę, zagrać to mogę jedynie w domu, chociaż po alkoholu nie gram, taka złota zasada, to tak samo, jak z jazdą po pijaku. Usiadłem przy stoliku i ponownie odpisałem koledze, by zapisał mnie na walkę za dwa dni, słuchanie muzyki i załatwianie interesów, dobre połączenie.
<Anastazja?>

wtorek, 24 września 2019

Od Anastazji CD Hero

Uniosłam brwi z uznaniem. Nie znałam zbyt wielu osób, które dobrze bawiły się bez alkoholu. 
– A ja nie muszę się bawić, by pić – odpowiedziałam z teatralną dumą. Skwitowaliśmy tą wymianę zdań lekkim śmiechem. 
– Cześć, jestem Anna – zza moich pleców wysunęła się chuda dłoń z pomalowanymi na czerwono paznokciami, a zaraz za nią śliczna twarzyczka mojej przyszywanej siostry.
– Miło mi cię poznać – Hero ujął jej dłoń i uścisnął. 
– Nastka sporo nam o tobie opowiadała – dziewczyna zaśmiała się perliście i puściła mi oczko. Syknęłam jej w odpowiedzi. Czasami miałam ochotę walnąć ją w głowę, szczególnie gdy tak wybiegała z wyobraźnią poza rzeczywistość. Nie szukałam faceta, już nie. Przynajmniej dla siebie, bo Annie to by się chyba jednak przydał. Od dawna już nie ukrywała przede mną tego, co tak starannie chowa przed innymi w szufladzie na bieliznę. 
– Mam nadzieję, że same pozytywy – Hero zerknął na mnie z półuśmiechem. 
– No oczywiście, ma się rozumieć!
Wypiłyśmy jeszcze po jednym szocie, po czym ciemnowłosa złapała naszego towarzysza za rękę i pociągnęła na parkiet. Ja musiałam udać się do łazienki, miałam manię sprawdzania, czy na pewno dobrze wyglądam. Przy stłumionej muzyce usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Wyjęłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz. Znałam ten numer. 
– Zaczekaj chwilę, wyjdę na zewnątrz. 
Poczułam na policzkach chłodne powietrze. Odkryłam ramiona chustą w kratę. Przyłożyłam telefon do ucha. Po drugiej stronie słyszałam tylko napiętą ciszę. 
– Dawno się nie odzywałeś. Może zechcesz mi… Ach tak?… Ogarnąłeś kamienie? Ile jeszcze mam czekać, aż je sprzedasz?… Reszta ekipy też się niecierpliwi. Rozmawiałam ostatnio z bratem, pytał, kiedy się zrewanżujesz. Należy mu się spory procent, naraził się… Słuchaj. Wisisz mi zajebiście dużo kasy, Roman. Masz się sprężyć. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale do końca miesiąca mam mieć okrągłą sumę na koncie. 
Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź. Byłam zdenerwowana. 
O mojej "działalności" z dziewczyn wiedziała tylko Anna. I to niechcący, choć jej reakcja była raczej nieoczekiwanie pozytywna. Wyjechałam z Rosji, to była moja ostatnia akcja. Przypadkiem wplątałam w nią mojego brata, ale ulżyło mi, gdy zrozumiałam, że nie jest już na to za młody. Nigdy nie miałam problemów z prawem. Może dlatego, że byłam w niesamowicie dobrej ekipie. 
Wróciłam do środka. Przy barze siedział Hero i gadał z jakimś facetem. Usiadłam dwa miejsca dalej, nie chcąc przeszkadzać. Rozejrzałam się po sali. Niedaleko przed DJ-em zobaczyłam krwistoczerwoną sukienkę Anny, koło niej tańczyła reszta moich dziewczyn. Zawsze padało to określenie. Moje dziewczyny, którakolwiek z nas tego nie mówiła.
– Polać ci? Wydajesz się być czymś poruszona. 
Drgnęłam, krzyżując spojrzenia z brunetem. Chwilę mi zajęło skojarzenie znajomej twarzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy przestał rozmawiać z obcym dla mnie mężczyzną. 
– Poproszę. 
– Stało się coś?
– Nie. Znaczy nic konkretnego. Niespodziewane telefony, starzy znajomi, wiesz, jak to czasem jest. 
Hero przygotowywał jeszcze trochę alkoholu na zapas, gawędząc ze mną o "dawnych czasach". W zasadzie, sporo się przecież zmieniło odkąd byłam dzieckiem. 
– Twoi znajomi nie mają nic przeciwko, że mniej z nimi dzisiaj siedzisz?
Chłopak postawił przede mną kieliszek, którego zaraz wzięłam w dłoń.

Hero?

środa, 18 września 2019

Od Nino cd Hero

Co robić. Co robić. Co robić. Co robić.
Było mi tak gorąco, a jednocześnie chłodno. Serce biło mi z tysiąc razy na sekundę. A może i milion? Czułam jeszcze palący dotyk obcego mężczyzny na skórze, powoli jednak znikał, a mój umysł skupiał się na dłoni ściśniętej przez barmana Hero. „Hero”. „Bohater”. Cholerny przypadek czy coś więcej? Sytuację nawet nie poprawiała moja czerwona twarz, wszystko tylko pogarszała. Nigdy nie lubiłam, gdy się zawstydzałam, ale teraz to aż siebie po prostu nienawidzę.
Czemu w ogóle na niego wtedy spojrzałam, prosząc o pomoc? A, no tak, tamten facet może i obejmował mnie w talii, ale coraz śmielej i kierował rękę w stronę mojej pupy.
Poza tym… PO JAKĄ CHOLERĘ ON GO UDERZYŁ??! Nie mógł tylko ze mną uciec, musiał mu przywalić?? Miałam ochotę nakrzyczeć na Hero, że jest brutalem i w ogóle… ale brakowało mi odwagi, doszczętnie.
Jednak jedno trzeba było ciemnowłosemu przyznać. Uratował mnie przed publicznym molestowaniem. Tetsu sam by pewnie przywalił tamtego gościowi, więc chyba nie mogę mieć mu aż tak za złe, że go uderzył…
A opcja zabrania mnie do domu była aż nazbyt kusząca. Byłam już prawie na granicy z płaczem i chyba jedynego, czego potrzebowałam, to objęcia brata. No i może dotyk futra Szprota.
Stałam jeszcze chwilę obok Hero, opatulona w jego bluzę. Jaka ona była gigantyczna… a jaka ciepła. I nieźle pachniała, pomijając nuty alkoholu. Iść za jego propozycją? Nie iść? Och, przydałaby się Marilyn…
- No… dobra… - cicho odpowiedziałam, unikając spojrzenia w oczy barmana. I tak najadłam się dzisiaj dosyć wstydu.
- Dobrze. Daleko mieszkasz? - zapytał, ruszając powoli do przodu. Zrobiłam jeden krok i prawie się wywaliłam. Chłopak już był gotowy, żeby mnie złapać, ale sama załapałam równowagę szybciej, niżeli myślał. Jakieś doświadczenie w chodzeniu w wysokich butach miałam, więc taka sytuacja nie była pierwsza i pewnie nie była ostatnia. Prawie codzienność.
- Na pewno wszystko w porządku? - kolejne pytanie. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Nie jąkaj się, Neko.
- Tak… Po prostu obcas mi się ześlizgnął, nic wielkiego – odpowiedziałam, dumna z siebie. Powiedziałam to prawie normalnie. Czemu prawie? Głos mi drżał. Hero tylko złapał mnie mocniej za dłoń. A, pytał się, gdzie mieszkam.
- Mieszkam dosyć blisko… 3 ulice dalej na wprost – odpowiedziałam. Widziałam tylko ruch jego głową i ruszyliśmy. A może lepszym wyjściem byłoby zadzwonić po brata, żeby mnie odebrał? Przecież jak barman mnie odprowadzi, to Tetsu może dostać szału! Może jednak nie będzie tak źle… Powiedziałabym, że pewnie śpi, ale on nigdy nie śpi, jeżeli jestem poza domem i nie śpię u koleżanki.
Nieśmiało spojrzałam na chłopaka obok mnie. Nie patrzył się na mnie, wzrok miał skierowany na wprost. Jego profil cudnie wyglądał oświetlony przez mijaną latarnię. No i dopiero zauważyłam, jaki on wysoki! A więc nic dziwnego, że bluza też była ogromna.
Po minięciu drugiej latarni nie mogłam się powstrzymać. Wyjęłam telefon z torebki, który zdążyłam schować jeszcze przed tańcem. Odblokowałam go jedną ręką i nacisnęłam na aparat. Wokół nas rozlegał się dźwięk naszych kroków, w tym stukot moich obcasów na platformie, a w oddali brzmiały dźwięki jakiejś muzyki. Skierowałam komórkę na twarz Hero, czekając na odpowiedni moment. Robienie zdjęć w ruchu miałam opanowane do perfekcji, więc nie był to dla mnie żaden problem. Mijamy latarnię i… cyk. Dźwięk zrobionego zdjęcia rozległ się nieco głośniej, niżeli miałam to w planach. A raczej – w ogóle miało go nie być. Może nie słyszał…?

Hero?

wtorek, 17 września 2019

Od Jodissela CD Alexa

- Wiesz co... - odezwał się po chwili Alex, co zmusiło mnie do przeniesienia wzroku na niego. Pytająco uniosłem brew, czekając na to, co miał do powiedzenia. - W sumie to ja już wracam do domu, więc mogę cię podrzucić. Do domu, czy gdzie tam chcesz. - wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego dla niego, ale ja natychmiast poczułem się zażenowany tym, że ktoś, kto nie ma takiego obowiązku względem mnie, miałby zmieniać swoje postanowienia, aby coś dla mnie załatwić. Natury nie zmienisz. Zanim zatem zdążyłem przemyśleć to, co chciałem powiedzieć, już wypaliłem:
- Nieee... To znaczy... Nie chcę się narzucać. Pewnie i tak masz jakieś swoje obowiązki, czy coś... - ostatnie zdanie bardziej wymamrotałem, niż powiedziałem na głos, ale byłem pewien, że i tak mnie usłyszał. Szczególnie że zaczął się ze mnie śmiać, co tylko jeszcze bardziej wybiło mnie z rytmu.
- Jak już mówiłem, wracam do domu, tak więc mogę cię podrzucić. Raczej nie sądzę, abyś chciał patrzeć na tutejsze dramy.
- No dobrze, skoro proponujesz... - uśmiechnąłem się do niego blado, wciąż nie do końca przekonany. Naturalnie, jak to ja, pomimo faktu, że Alex sam zaproponował mi podwózkę i zapewnił, że nie jest to dla niego problemem — ja tak nie uważałem. Nie chciałem przeszkadzać. Zarówno samym "podważaniem" mnie, jak i tym, że z chwilą, gdy tylko zdołałem się choć trochę przekonać, że to nie jest nic wielkiego, przypomniał mi się charakterystyczny ubiór chłopaka. Jakby czytając mi w myślach, Alex w tym samym czasie powiedział:
- Tylko jeśli to nie problem, zawiózłbym cię motocyklem.
Gdybym miał czym, to bym się zakrztusił, ale nie miałem, więc tylko wybałuszyłem niegrzecznie oczy, zupełnie nie w moim stylu.
- Słucham? To chyba nie najlepszy pomysł... - wymamrotałem, starając się wziąć się w garść. Cudownie. Nie dość, że ogólnie nie lubiłem się nikomu narzucać, ani w jakikolwiek inny sposób przeszkadzać swoją osobą, to jeszcze przez kilkanaście minut będę musiał siedzieć niekomfortowo blisko innej, w dodatku praktycznie kompletnie mi nieznanej, osoby. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie dotykał. Wyjątkiem była Jeanette, która co jakiś czasu uwielbiała robić sobie sparringi z Jealem i używała mnie wówczas podczas rozgrzewki jako worka treningowego. Poza tym preferowałem, żeby nikt nie naruszał mojej przestrzeni osobistej — no i ja nienawidziłem naruszać jej u innych.
Widząc moją minę, tak przerażoną, jakbym niechybnie szedł na ścięcie, Alex zachichotał, choć nie widziałem w tym nic śmiesznego.
- Spoko, nie ma o czym mówić. Mam drugi kask. Chodź.
Nie czekając na moją odpowiedź — ani jakikolwiek ruch ze strony spetryfikowanego strachem mnie — wstał z krzesła i natychmiast ruszył w stronę wyjścia. Chcąc nie chcąc, wziąłem kilka głębszych oddechów, samemu do końca nie wiedząc, dlaczego wiadomość o motocyklu tak mną wstrząsnęła, po czym wstałem i chwiejnie ruszyłem za Alexem. Nie bardzo mi się to uśmiechało. Myśląc intensywnie o całej sytuacji, doszedłem do wniosku, że to głównie nieznajomość Alexa i jego stylu jazdy jednośladem oraz moja wątpliwa chęć znajdowania się tak blisko kogokolwiek spowodowała, że gdy tylko znalazłem się już na zewnątrz, pośród wszechobecnej duchoty, po prostu stanąłem jak słup soli, niezdolny do żadnego ruchu, a co dopiero do wejścia na maszynę Alexa. Dlatego też nie zareagowałem, ani gdy chłopak wcisnął mi zapasowy kask w dłonie, ani gdy mi go ponownie z nich wyjął, zakładając mi go na głowę jak dziecku, gdy okazało się, że dalej się nie ruszam, ani nie odzywam. Pewnie wyglądałem, jakbym miał paść na zawał ze strachu. Otrząsnąłem się, zażenowany spuszczając wzrok na chodnik, kiedy Alex znów zaczął się ze mnie śmiać, ale potwierdziłem, że jestem gotowy i przez chwilę obserwowałem, jak chłopak wsiada na motocykl, zanim nie dotarło do mnie, że akurat takim modelem nigdy nie jeździłem nawet sam, a co dopiero z kimś. Budowa mojej Dyny wymagała, aby pasażer trzymał się kierowcy, jednak nie byłem nawet w stanie powiedzieć, jak nazywa się maszyna Alexa — nie mówiąc już o tym, jak mam się na niej utrzymać tak, aby nie spaść.
- Wsiadasz czy jednak cię strach obleciał? - odezwał się nieco zniecierpliwiony Alex, przez co poczułem się jeszcze gorzej, jakbym zabierał mu czas. Nie namyślając się więc dłużej, wdrapałem się jakoś na motocykl, przytrzymując się ramienia chłopaka, po czym zawahałem się, nie wiedząc, czy Alex nie rzuci mną o jezdnię, jeśli złapię się jego kurtki podczas jazdy. Na wszelki wypadek wolałem jednak zapytać.
- Um... Alex? Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym... Nie wiem, przytrzymał się ciebie? Mam kiepski zmysł równowagi, jeśli to nie ja kieruję, w dodatku kręci mi się lekko w głowie...
Alex na szczęście nie miał nic przeciwko, więc złapałem się jego kurtki, starając się nie spaść, gdy chłopak ruszył sprzed szpitala.
Ostatecznie jazda nie była tak zła, jak myślałem, że będzie. Zanim wyjechaliśmy spod szpitala, podałem Alexowi adres mojego apartamentu i wskazówki dotyczące miejsca, w którym mógłby zaparkować. Jechaliśmy jakieś piętnaście minut, podczas których nie mogłem się oczywiście czuć mniej komfortowo, nie tylko przez wzgląd na to, że siedzenie tak blisko kogokolwiek, a co dopiero prawie obcej osoby, było dla mnie wątpliwą przyjemnością, ale także i huk silnika oraz gorąc dawały mi się we znaki. Coraz silniej kręciło mi się w głowie, a gdy Alex zaparkował swoją maszynę pod apartamentami, dłuższą chwilę zajęło mi zgramolenie się z motocykla tak, aby nie musieć potem odklejać twarzy od asfaltu. Wystarczyło mi jednak zrobić dwa kroki przed siebie, a już nagły zawrót głowy sprawił, że świat zatańczył mi przed oczami i gdyby Alex mnie w porę nie złapał, jak nic przywitałbym się pięknie z glebą.
- Co ci jest? Jesteś pewien, że rzeczywiście cię wypisali, a nie się urwałeś na własne życzenie? - wydawał się lekko zaniepokojony, ale zanim zdołałem mu odpowiedzieć, musiałem przeczekać spazm ostrego bólu i falę gorąca, jaka przetoczyła się przez moje ciało, co z pewnością nie pomogło w przekonaniu go, że wszystko ze mną w porządku.
- Po prostu jestem delikatnie odwodniony, to wszystko. No i powinienem coś zjeść. Wiesz, jakie jest to szpitalne jedzenie... - machnąłem ręką lekceważąco, ale Alex chyba mi nie uwierzył, więc ostatecznie zgodziłem się, aby pomógł mi dojść do mojego mieszkania. Winda oczywiście nie działała, więc wtarabaniłem się jakoś po schodach, starając się nie nadużywać uprzejmości Alexa, który minę miał taką, jakby nie wiedział, czy mnie łapać w razie, jakbym spadał ze schodów, czy też może raczej wziąć mnie za kark jak szczeniaka i po prostu mnie na górę wciągnąć. W moim apartamencie było już jednak chłodniej, więc westchnąłem z ulgą, zapalając wszystkie światła i przez moment nie ruszałem się z przedsionka, czekając, aż całe mieszkanie wypełni się białym światłem żarówek.
- Bogato mieszkasz. - odezwał się Alex od progu, rozglądając się po wielkim apartamencie. Zaprosiłem go do środka i natychmiast zdjąłem marynarkę, bo czułem się, jakbym się rozpływał. Bawełniana koszulka, którą dano mi w szpitalu, wisiała na mnie jak worek, przez co sprawiałem wrażenie sieroty wojennej, ale stwierdziłem, że przecież nie będę się teraz przebierał, więc tylko spojrzałem na Alexa, zamykając za nim drzwi.
- Przyjaciel z pracy stwierdził, że w razie, gdybym przyjmował jakiegoś klienta w domu, wstyd by było, gdybym jako projektant mieszkał w byle czym. - rozejrzałem się po mieszkaniu. Było w porządku, lubiłem je, ale jak dla mnie samego zdecydowanie było zbyt przestronne. - Więc oto jest.
Alex pokiwał głową, przyjmując to do wiadomości.
- Projektant? - zagadał jeszcze.
- Ano. Być może słyszałeś o mojej firmie, Blowesome. - zerknąłem na niego, po czym dodałem szybko. - Jak nie słyszałeś, też jest w porządku. Ale jakbyś znał, mógłbym ci dać rabat. - zażartowałem, ale zamiast się zaśmiać, uśmiechnąłem się tylko blado, bo moją głowę przeszyła ostra igła bólu. Zanim jednak Alex zdążył odpowiedzieć, ktoś zapukał do moich drzwi. Nieco zdziwiony, poszedłem otworzyć, uprzednio przepraszając Alexa, po czym z jeszcze większym zdziwieniem odsunąłem się na bok, unikając staranowania przez wysoce czymś podekscytowanego Jeala, który okazał się osobą pukającą do moich drzwi.
- Hej, Jeal, co ty tu robisz? Miałeś jakieś spotkanie, gdy dzwoniłem do ciebie, tak jak zresztą kazałeś mi zrobić. - z lekkim niepokojem obserwowałem, jak mój przyjaciel wchodzi do mojego mieszkania jak do siebie i natychmiast usadawia się na stołku przy wyspie kuchennej. Jego wzrok padł na Alexa, ale odezwał się do mnie:
- No, wyskoczyło mi jedno znienacka, ale szybko się z tym uporałem. Wiedziałem, że cię tu zastanę, ale nie wiedziałem, że z kimś. - nie odrywając wzroku od Alexa, wstał i podał mu rękę. - Nazywam się Jeal Ferann, jakby coś.
- Alex. - przywitał się chłopak. Ja cały czas tylko przeskakiwałem wzrokiem od jednego gościa, do drugiego, nie będąc w stanie wymyślić, co mógłbym w takiej sytuacji powiedzieć. Zwróciłem się zatem do Jeala.
- To znowu ten twój radar? Najpierw dzwonisz sekundę po tym, jak mnie wypisano, teraz pięć minut po tym, jak wszedłem do mieszkania. Słowo daję, idź z tym gdzieś wyżej, zbiję na tobie fortunę, jako na człowieku-radarze.
- Po pierwsze, matka Giny jest pielęgniarką w tym szpitalu i to ona nakablowała, że cię wypuścili, a po drugie — Randall właśnie skończył naprawiać nasze komputery i pięć minut po tym, jak odjechał, zadzwonił z wieścią, że jesteś cały i zdrowy pod swoim apartamentem, tyle że najwyraźniej ukradłeś komuś motor albo przehandlowałeś Dynę. No więc jestem. Kogo zatłuc? - rzucił mi krzywy uśmieszek, po czym spojrzał na Alexa, nie dając mi dojść do słowa. - Jakiś szpitalny znajomy?
Alex wzruszył ramionami.
- Podwiozłem go, ale nie był w stanie wejść po schodach.
- Kapuś... - syknąłem do chłopaka, ale — tak jak myślałem — Jeal już się zdążył zaniepokoić tymi słowami.
- W takim razie muszę ci podziękować, że udało ci się go tu jakoś odeskortować, bo przypuszczam, że on tego nie zrobił. - spojrzał na mnie wymownie. Nie patrząc na niego — ani na Alexa w sumie też nie — syknąłem:
- Dzięki...
- Wpadnę do ciebie wieczorem. I nie ma wymigiwania się. Mam nadzieję, że nie padniesz przez te kilka godzin, kiedy nikogo z tobą nie będzie. - posłał mi znaczące spojrzenie, które mnie jednak nic nie mówiło, po czym wyszedł, na odchodne rzucając jeszcze do Alexa: - Miło poznać. No i fajną masz maszynę. Lepszą niż Jodi. - po czym wyszedł, nie fatygując się nawet, żeby zamknąć za sobą drzwi. Wzdychając, spojrzałem na Alexa, milcząc przez chwilę.
- Naprawdę dziękuję za podrzucenie mnie. Mam nadzieję, że nie zabrałem ci zbyt dużo czasu. I przepraszam za niego.

<Alex?>

niedziela, 15 września 2019

Od Alexa cd Jodissela

Chłopak wziął telefon i oddalił się, aby porozmawiać. Uważnie go obserwowałem, w sumie nawet nie wiem dlaczego. Gdy skończył rozmawiać, ponownie usiadł na swoim miejscu.
- Nie dali ci tego urlopu? - Zapytałem.
- Hm? - jakby zapomniał o czym rozawialiśmy. - Oh, nie, mam urlop, choć nie do końca z własnej woli... - dość niewyraźnie powiedział. - Chciałem załatwić sobie podwózkę do domu, ale przyjaciel jest na spotkaniu i wygląda na to, że jeszcze trochę tu sobie pokoczuję. - zerknął przez szklane drzwi szpitala  - Lepiej tu niż tam...
- Wiesz co... - Zacząłem, a on spojrzał na mnie pytająco. -W sumie to ja już wracam do domu, więc mogę cię podrzucić do domu czy tam gdzie chcesz. - Wzruszyłem ramionami.
- Nie. - Powiedział dość szybko. - To znaczy... Nie chce się narzucać. - Zaczął się tłumaczyć. - Pewnie masz swoje jakieś obowiązki, albo coś. - mruknął ciszej pod nosem.
- Jak mówiłem wracam do domu. - Zaśmiałem się cicho. - Tak więc mogę cie podrzucić. Raczej nie sądzę, że chcesz patrzeć na tutejsze dramy. - Zachichotałem wręcz.
- No dobrze, skoro mi proponujesz. - Uniósł lekko kąciki ust.
- Tylko jeśli to nie problem, zawiozę Cię motocyklem. - Jodi na słowo "motocykl" zrobił duże oczy.
- Ccco? - Zapytał nie dowierzając. - Wiesz to chyba nie wyjdzie.
- Spoko, nie ma o czym mówić.- Zaśmiałem się ponownie, naprawdę śmieszyła mnie jego przerażona mina. - Mam drugi kask. Chodź.
Wstałem z siedzenia i zacząłem się kierować w stronę wyjścia. Na zewnątrz było strasznie gorąco, raczej spacer w takim upale jest dla każdego zabójczy. Usłyszałem w końcu za sobą odgłosy stóp. Jodi chociaż, że się bał podążał za mną. Podszedłem do mojej maszyny i wyciągnąłem kolejny kask i mu go podałem.
- Trzymaj. - Powiedziałem.
Złapał za kask i patrzył się na niego jakby serio nie wiedział co z nim zrobić. Ponownie się zaśmiałem ale pokazałem mu jak to się robi.
- Gotowy ?
Jodi?

środa, 11 września 2019

Od Lorcana cd Leroya

- Normalnie jak ten L z “Death Note”. - Dopiłem martini. - Lawliet Lawford. Beeeeen!
Barman uniósł wzrok i spojrzał na mnie z westchnieniem.
- Co? - Zapytał.
- To, co do tej pory. - Położyłem na ladzie odpowiednią ilość pieniędzy.
Po chwili dostałem pięć shotów wódki i je wypiłem. Leroy ciągle siedział obok.
- Liczysz na coś? - Zlizałem z ust resztki alkoholu.
- Nie wiem, a mam? - Uniósł brwi.
- Nie czuj się urażony, ale wolę młodszych. - Oparłem się. - Głównie od siebie.
- Coś jeszcze? - Zaśmiał się.
- Przypominasz Mysterio. Nie lubię Mysterio. - Pokręciłem głową. - Gdybym był nastolatką, miałbym crusha na Toma Hollanda. A crushów nie można krzywdzić.
- Chyba rozumiem przesłanie. - Pokiwał głową. - Ale pogadać możemy.
- Możemy. - Przytaknąłem. - Nie mam nic przeciwko. Ale nie jestem rozmowny.
- Nie widać. - Popatrzył na mnie. - Ładne tatuaże. Kto robił projekt?
Popatrzyłem na Mononoke, a potem na napis. Relikty po Luciferze.
- Mój były. - Znów dałem znak Benowi.
- Chyba się dalej lubicie, skoro się ich nie pozbyłeś… - Zauważył.
- Tak jakby. - Popatrzyłem na puste kieliszki. - Zaćpał się, więc tak jakby nigdy nie zerwaliśmy. Ciągle twierdzę, że jesteśmy razem i kiedy go spotkam, dam mu w pysk.
- Okej. - Pokiwał głową. - Ciekawie.
- Prawda? - Potarłem słowo. - Ale jak to mam napisane: nevermore.
- Skąd wiesz? - Zaśmiał się. - Miłości nie przewidzisz…
- Chciałoby się. - Odrzuciłem głowę do tyłu. - Kochałem Lucifera i nikogo innego nie mam zamiaru kochać tak mocno. Za bardzo boli.
- Nigdy nie mów nigdy.
- Nie bez powodu mam wytatuowane NEVERMORE, wiesz? - Parsknąłem śmiechem i zamówiłem kolejne shoty. - A twoje? Mają jakieś znaczenie?

Leroy?

poniedziałek, 9 września 2019

Od Maximiliana cd.Lorcana

- Ja tylko załatwiam interesy. - Stwierdziłem, poprawiając na ramionach skórzaną kurtkę. Było już późno, a przydzielone mi zlecenie nadal tkwiło w punkcie wyjścia. Vasilis Budnerhund ukrywał się przede mną niczym zlęknione szczenie, zabrane chwilę temu od matki. Na szczęście, jak każde zwierze zostawiał za sobą wyraźne ślady, które doprowadziły mnie właśnie pod ten nocny klub.
- Interesy powiadasz? - Przesuneliśmy się w kolejce. - Handlujesz narkotykami, dopalaczami? - Ciągnął temat, spoglądając na mijających nas ludzi.
- To nie moja bajka. Wolę zajmować się innymi robótkami ręcznymi. - Przyznałem, stukając butem o kolorową kostkę brukową. Ostatni raz byłem tutaj dwa miesiące temu i raczej nie odnajdę w tym ani jednej, pozytywnej rzeczy. O ile usuwanie pojedynczych graczy było w miarę proste, tak pozbywanie się dużych grup, sprawiało problem nawet dwóm mordercom. Do dziś słyszę w głowie wrzaski ojca, dotyczące tego, że nie pozbawiłem życia jednej osoby, która zwiała z miejsca zbrodni. Wniosek z tego prosty: zawsze licz ilość zwłok.
- Ciekawe. - Stwierdził, gdy przechodziliśmy przez drzwi lokalu. - Dasz się zaprosić na drinka?
- Czemu nie? - Wzruszyłem ramionami, kierując swoje kroki w stronę nowoczesnego baru, otoczonego kilkoma, klasycznymi krzesłami. Zasiadając na jednym z nich, rozejrzałem się czujnie po sali. Nie ma go tutaj - pomyślałem, gubiąc się w twarzach obcych dla mnie ludzi - Martini proszę.
- “Upijasz” się przed robotą? - Zażartował niebieskooki, pokazując barmanowi nazwę trunku, którego chciałby skosztować. - To bardzo odpowiedzialne z twojej strony. - Dorzucił, opierając się łokciami o wypolerowany na błysk blat.
- Martini to nie alkohol do upijania się. Tym można jedynie przeczyścić gardło. - Machnąłem niedbale ręką, zachowując pełna czujność. - Tak w ogóle jestem Maximilian, ale możesz mówić mi Max. - Przedstawiłem się z imienia.
- Lorcan. - Odparł, upijając łyka gotowej whisky. - Często tu bywasz?
- Jedynie za potrzebą. - Obróciłem w palcach szklany kieliszek, w którym topiły się trzy oliwki. - Wolę szaleć gdzie indziej.
- W domu z przyjaciółmi? - Zgadł, lecz ja nie dałem tego po sobie poznać.
- Może. - Przymknąłem chwilowo oczy. - Więc co sprowadza cię do miasta?

Lori? Nie rób mi z niego alkoholika xd

Od Mercedes cd. Auguste i Maximiliana

Dogoniłam Auguste przy windach. Nerwowo wpatrywała się w niewielki wyświetlacz nad stalowymi drzwiami, co chwilę wciskając przycisk wzywający windę.
- Nie wiem czy to coś da. - Zatrzymałam się obok niej.
- Musi. Za trzy minuty mam autobus. - Zerknęła na zegarek i ponownie nacisnęła guzik w ścianie.
- Jeśli chcesz, mogę cię podrzucić - zaproponowałam.
- Byłoby miło - powiedziała po tym, jak ponownie spojrzała na zegarek na nadgarstku. - O ile obiecasz nas nie zabić.
- Postaram się. - Zaśmiałam się, wchodząc do windy, która właśnie przyjechała.
Gus dołączyła do mnie, naciskając guzik oznaczony jako poziom 0, a chwilę później też ten odpowiadający za przyspieszenie zamknięcia drzwi. Kilkadziesiąt sekund później w windzie rozległ się charakterystyczny sygnał dźwiękowy wraz z komunikatem informującym że znajdujemy się na parterze. Wysiadłyśmy, od razu kierując się w stronę wyjścia z budynku, a potem na parking, gdzie pomiędzy samochodami stał mój motocykl.
- Załóż to. - Podałam jej kask, który miałam w ręku. - Gdzie jedziemy?
Auguste podała mi adres w Midtown i założyła kask. Wsiadłyśmy na maszynę, a ja odpaliłam silnik i wyjechałam z parkingu.
Niedługo później dotarłyśmy pod nowoczesny apartamentowiec. Gus zsiadła z motoru i oddała mi kask.
- Dzięki. - Na jej ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Choć może to tylko kwestia słabego światła i zmęczenia? - Do zobaczenia.
- Cześć - odpowiedziałam, patrząc jak odchodzi.
***
Kolejnego dnia było już po 16 gdy wróciłam do szpitala. Zajrzałam do sali Arcziego, stając w otwartych drzwiach. Mężczyzna nie spał, jednak leżał z zamkniętymi oczami.
- Ręce na widoku, Maximilianie Hardcastle - rzuciłam, wchodząc do pomieszczenia.
- To pomyłka. - Wzdrygnął się i otworzył szeroko oczy. - Kurwa, Maria!
- Ciebie też miło widzieć. - Roześmiałam się, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
- To nie było śmieszne - zaprotestował obrażony, ale na jego twarzy malował się cień uśmiechu.
- Śmiałbyś się widząc swoją reakcję. Jak się czujesz? - Usiadłam na krześle obok łóżka.
- Zestresowany - wytknął. - I śpiący, choć to pewnie kwestia morfiny.
- Śpij, powinieneś odpoczywać. - Zostałam obdarzona spojrzeniem, które rozumiałam aż za dobrze. Kiedy śpisz trudno jest kontrolować otoczenie. - Śpij - powtórzyłam. - Obudzę cię gdyby coś się działo.
Blondyn uśmiechnął się słabo i zamknął oczy, a ja poprawiłam mu kołdrę. Wkrótce jego oddech stał się wolniejszy. Wyglądał tak spokojnie.
Jakiś czas później poczułam w kieszeni wibracje. Wyjęłam telefon i zobaczyłam smsa od Gus.
"Nasza ofiara losu wciąż żyje?"
"Jestem właśnie w szpitalu. Archie śpi." odpisałam.

Gus? Wciąż się martwisz?

Od Maximiliana cd. Mercedes i Auguste

- Pasy kojarzą mi się z zakładem psychiatrycznym. - Przyznałem, trzymając się za zszyty bok. Z ostatniej doby pamiętałem jedynie ból oraz krzyki Annie, która zajęła się uciskaniem rozszarpanej rany.
- W normalnych szpitalach też to mają. - Stwierdziła Gus, przyglądając się szpitalnym szafką. - I chyba wiem, gdzie je trzymają. - Dodała uradowana, wstając z dość wygodnego łóżka. Nie minęła minuta, a kobieta stała przede mną z kompletem niebieskich, materiałowych opasek.
- Podziękuję. - Popatrzyłem na nią z politowaniem, co spotkało się z niezadowoloną miną Mercedesa. - Bądźcie grzeczne, bo wyrzuci was stąd lekarz. Nękacie chorego. - Zażartowałem, zaciskając z cierpienia wybielone niedawno zęby. Tak, pchnięcie nożem lub postrzał to zdecydowanie coś gorszego niż morderczy kac. Przy tym drugim można przynajmniej jakoś funkcjonować, a nie udawać, że jeszcze pięć minut i urwie ci się znowu film.
- To ty nękasz nas. - Mruknęła Meksykanka. - Dzwonisz, nie mówisz co się dzieje, udajesz trupa, a na końcu zmartwychwstajesz. Szantaż Hardcastle! Szantaż! - Naburmuszyła się, śmiesznie nadymając przy tym policzki. Przewracając na to oczami, poprawiłem się na  pachnącej świeżością poduszce, która zaczęła wbijać mi się w poobijane plecy. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Słucham, słucham. - Przymknąłem chwilowo zmęczone życiem oczy. - Harvey jeszcze nie przyszedł? - Zapytałem, czując, jak w mojej duszy zaczyna rozprzestrzeniać się nieszczęsny niepokój. Przecież powinien być tu od samego początku. Jak tak dalej pójdzie, to wparuje tutaj policja. - pomyślałem, wyobrażając sobie siebie w  pomarańczowym stroju idioty. Ugh, okropny widok. To coś nie pasowałoby nawet pod kolor moich oczu. Skandal, po prostu skandal.
- Nie widziałyśmy go. - Cesarzowa odłożyła “zabawki” na swoje miejsce. - Pewnie się spóźni. - Wzruszyła ramionami, przepuszczając w drzwiach dość młodą pielęgniarkę.
- Przepraszam, ale czas odwiedzin się już skończył. - Oznajmiła, zmieniając pustą kroplówkę. - Mogą panie przyjść jutro do pacjenta. - Dorzuciła, spoglądając na migający monitor EKG.
- Nie daj się zabić Archer. - Zadowolona Węgierka szybko opuściła maławe pomieszczenie. Eh, ta to ma w sobie tyle współczucia ile martwe ciało. Co prawda nie znałem Auguste od wczoraj i mogłem z łatwością przewidzieć jej zachowanie, ale czasami zastanawiało mnie to, skąd bierze się u niej tyle niechęci do innych homo sapiens
- Wpadnę jutro Archie. - Maria zabrała wszystkie swoje rzeczy, aby następnie pójść w ślady swojej nowej znajomej. Poddając się władającemu mną zmęczeniu, zamknąłem sine powieki, które automatycznie zabrały mnie do świata nic niezanczących słów.

Merci?

Od Auguste cd. Maximiliana i Mercedes

- Proszę, proszę, w końcu udowodniłeś, że praca ma dla ciebie katastrofalne skutki. - Parsknęłam tuż po tym, jak zostałam zauważona przez Marię i Archiego. - Nie ma co, masz rozmach.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - Słaby uśmiech na ustach mężczyzny utwierdził mnie w przekonaniu, że nie muszę się martwić aż tak.
- Teraz pewnie nie wrócisz do pracy jeszcze długo. - Usiadłam na brzegu łóżka. - Taki skutek uboczny.
- Uh, nie mam zamiaru narzekać. - Dalej się szczerzył.
- Ty to nie masz zamiaru już nas tak straszyć. - Popatrzyłam na Marię. - Prawda?
- No raczej. - Kobieta założyła ręce na piersi. - Bo pożałujesz.
- Dokładnie. - Pokiwałam głową.
To nie tak, że w ogóle nie martwiłam się o tego debila. Przynajmniej od kiedy dowiedziałam się, że FAKTYCZNIE coś mu jest. Po prostu nie lubiłam okazywać swoich uczuć. Lub prawdopodobnie nie zawsze potrafiłam je odpowiednio wyrazić. Ale skąd miałam wiedzieć, że tekst: “Skoro był wierzący, znaczy, że teraz jest mu lepiej, bo jest w niebie”, nie jest najwłaściwszą opcją na pogrzebie? Sama zostałam wychowana w pewnej wierze, tak jak moi rodzice i, hipotetycznie, gdyby ktoś mi coś takiego powiedział na pogrzebie kogoś bliskiego raczej podziękowałabym, a nie strzeliła focha na następny rok. W końcu nie chciałam źle. Dlatego od tamtej pory wolałam nic nie mówić.
- Kiedy cię wypisują łamago? - Zagaiłam, kiedy Maria w końcu skończyła barwny opis, co zrobi przyrodzeniu Archiego, jeśli znowu coś mu się stanie, a ten zamiast na 911 zadzwoni gdziekolwiek indziej.
- Nie wiem, pewnie jak będzie ok. - Wzruszył ramieniem. - Opcjonalnie wtedy, kiedy będę chciał.
- Nawet o tym nie myśl! - Warknęła Meksykanka. - Masz być zdrowy inaczej… przyczepię cię do tego łóżka!
- Całkiem ciekawy pomysł. - Pokiwałam z uznaniem głową.
- Nie powstrzymasz jej? - Jęknął niezadowolony.
- Dlaczego? Ma genialny pomysł. - Uśmiechnęłam się. - Będziesz niegrzeczny, zapinamy pasy.

Max? Co o tym myślisz?

środa, 4 września 2019

Od Jodissela CD Alexa

Byłem wdzięczny, że chłopak — Alex, jak zdążyłem zarejestrować — zaproponował, żebyśmy usiedli, gdyż przypuszczalnie nie ustałbym długo. Siedząc już na plastikowym krześle, wziąłem ponownie łyka chłodnej wody i wyrzuciłem pustą butelkę do stojącego obok kosza na śmieci.
- Co tu robisz? - odezwał się po chwili Alex, więc podniosłem na niego wzrok. - Odwiedzasz kogoś?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, że niestety (lub na szczęście?) nie, gdyż sam dopiero wychodzę — wokół wybuchła panika. A przynajmniej mnie się tak przez moment wydawało, ale gdy zaalarmowany głośnymi dźwiękami i podniesionymi głosami zacząłem się rozglądać, dostrzegłem tylko grupę ratowników wiozącą ranną osobę, najprawdopodobniej na blok operacyjny. Odprowadziłem całe zgromadzenie wzrokiem, nawet nie zauważając, że mimowolnie wyprostowałem się i w napięciu przyglądałem się całej scenie, dopóki wszystko nie wróciło do normy. Dopiero wówczas rozluźniłem się ponownie i przeczesując palcami busz na głowie, zwróciłem się ponownie do Alexa, nie patrząc jednak na niego.
- Nie-e. Wypisali mnie jakieś piętnaście minut temu. - nie powiedziałem już nic więcej, gdyż nie czułem potrzeby spowiadać się temu wciąż prawie-że-obcemu gościowi z mojego wątpliwego zdrowia fizycznego, więc aby uniknąć jego dalszych pytań, natychmiast spojrzałem na niego, odwzajemniając jego pytanie. - A ty? Bez obrazy, ale nie wygląda pan... nie wyglądasz... jak lekarz czy pielęgniarz, więc przypuszczam, że tu nie pracujesz. Wizyta u rodziny? Czy musieli cię pozszywać po wypadku? - Choć to ostatnie  pytanie przypuszczalnie wypadało poza moją definicję grzeczności, nie mogłem się powstrzymać, żeby go nie zadać. No i żeby nie gapić się na chłopaka szeroko otwartymi oczami. Wyglądał jak motocyklista żywcem wyjęty z obrazka — tylko mu brakowało kasku pod pachą. W połowie mojej wypowiedzi zgubiłem się także, jeśli chodziło o formę, jaką zwracałem się do chłopaka. Wyglądał co prawda młodziej ode mnie, o ile było to możliwe z moją twarzą szesnastolatka, ale mimo wszystko nie byłem pewien, czy powinienem zwracać się do niego od razu na "ty", mimo iż on tak zrobił bez wahania. W końcu machnąłem na to w duchu ręką. Co się będę nad tym zastanawiał. Miałem ważniejsze rzeczy do roboty.
- Nie, odwiedzam mamę. - Alex zaśmiał się krótko, najwyraźniej zrozumiawszy moją aluzję do jego "motocyklowego" wyglądu. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż obok nas przebiegli ponownie ci sami ratownicy, którzy przed kilkoma minutami przywieźli zakrwawionego pacjenta na blok. Wybiegli szybko ze szpitala i po chwili znów dało się słyszeć charakterystyczny sygnał karetki. Zerknąłem na Alexa, czując jak od hałasu i gorąca pęka mi głowa.
- Ależ tu ruch dzisiaj mają...
Czarnooki uniósł brwi.
- Urlopy się kończą, to i ludzie wolą już do szpitala iść, niż do pracy.
- À propos urlopu... - uniosłem swoją komórkę, aby pokazać Alexowi, że muszę zadzwonić, po czym wstałem, starając się nie krzywić się z bólu, jaki przeszył moje biodro. Przeklęta choroba. - Muszę dać znać, że żyję i należy mnie stąd odebrać, gdyż na piechotę wracać w taki gorąc do domu to samobójstwo.
Alex zgodził się ze mną, oddreptałem więc kilka kroków w stronę wyjścia, ale czując powiew suchego, gorącego powietrza z zewnątrz uznałem, że lepiej jest jednak pozostać w środku. Przynajmniej klimatyzacja była.
Wybrałem numer Jeala, doskonale wiedząc, że jak tylko odbierze, to nie omieszka mi natychmiast wytknąć, że doskonale wiedział, iż, tak czy inaczej, w końcu po niego zadzwonię, aby przyjechał i zabrał mnie z tego piekła. Nie chciałem mu przyznawać racji, więc ułożyłem sobie formułkę, jaką powiem, by go nie dopuścić do głosu, gdy tylko będzie mi to dane, ale po ósmym sygnale dźwiękowym z rzędu uznałem, że najwyraźniej jest zajęty. Zazwyczaj odbierał już po drugim. Stałem przez chwilę w miejscu, wgapiając się w komórkę, dopóki wibracja nie oznajmiła mi, że mam wiadomość tekstową.
"Ferann jest na spotkaniu. Coś ważnego? Jean."
Był to sms od Jeanette, więc najwyraźniej Jeal musiał zostawić u niej na biurku swój telefon, jak zresztą robił każdy z nas, gdy wypadały nam ważne spotkania w siedzibie firmy. Wiedziałem, że może mu to zająć jeszcze sporo czasu, więc nie chcąc alarmować przyjaciół, wystukałem tylko szybko wiadomość zwrotną.
"Bez obaw, tylko się melduję. Zadzwonię z domu wieczorem. Pozdrów Jane i jej tabelki w Wordzie."
Wysłałem smsa i wzdychając ciężko, wróciłem na zajmowane wcześniej przeze mnie krzesło. O dziwo, Alex wciąż tam siedział, czekając na mnie, więc albo nie zajęło mi to tak dużo czasu, jak myślałem, albo nie miał nic lepszego do roboty. Widząc moją niezbyt uradowaną minę, uniósł brwi.
- Nie dali ci tego urlopu?
- Hm? - zapomniałem przez moment, o czym wcześniej rozmawialiśmy. - Oh, nie, mam urlop, choć nie do końca z własnej woli... - ostatnie kilku słów wymamrotałem do siebie pod nosem, ale szybko się otrząsnąłem. - Chciałem załatwić sobie podwózkę do domu, ale przyjaciel jest na spotkaniu i wygląda na to, że jeszcze trochę tu sobie pokoczuję. - zerknąłem przez szklane drzwi szpitala na zewnątrz i wzdrygnąłem się, widząc ocierających pot z czoła ludzi piekących się w trzydziestu-paru stopniach. - Lepiej tu niż tam...

<Alex?>

Od Alexa CD Jodissela

Spojrzałem na chłopaka, który przeprosił mnie kolejny raz. To było dla mnie dość dziwne, ponieważ, ze względu na mój wygląd, to ode mnie oczekiwano przeprosin, mimo że to nie były sytuacje z mojej winy. Chłopak oparł się o ścianę i patrzył niepewnie, jakby nie wiedział co zrobić.
- Co ty tak często przepraszasz? - Zapytałem nagle, tak jakby serio mnie to obchodziło.
- Nie wiem. - Mruknął widocznie zdziwiony moim pytaniem. - Przepraszam. - dodał po chwili, a ja się zaśmiałem pod nosem.
- Nie przepraszaj. - Przewróciłem oczami, patrząc na niego. - Zbyt częste przepraszanie jest słabe. To tak jakbyś mówił, że jesteś winien wszystkiemu i pozwalasz wszystkim cię zdeptać. - westchnąłem, skąd u mnie się biorą takie mądre zdania?
- Tak, wiem, że tak jest. - Zgodził się ze mną. - Ale nic na to nie poradzę.
- Trochę więcej pewności siebie i będzie dobrze. - wzruszyłem ramionami. - Jestem Alex, a ty to ?
- Jodissel - Wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją uścisnąłem.
Jodi nie wyglądał najlepiej, więc zaproponowałem mu, żebyśmy usiedli na krześle. Mimo że jesteśmy w szpitalu, to raczej bym nie chciał, żeby ta osoba zemdlała. Mam w swojej głowie trochę rozsądku.
- Co tu robisz? - Zapytałem, rozglądając się po ogromnym holu. - Odwiedzasz kogoś ?
Nagle na korytarzu zrobił się wielki zamęt, ponieważ karetka przywiozła na noszach osobę, która była poważnie poobijana i miasto dużo krwi. Jodi i ja spokojnie obserwowaliśmy sytuacje. Lekarze i pacjentki szybko podbiegły do pacjenta, który ledwo żył i zaczęli krzyczeć, że trzeba jechać od razu na operacje. Gdy wszystko ucichło, spojrzałem na Jodiego czekając na odpowiedź.

Jodi?

wtorek, 3 września 2019

Od Anastazji CD Michaela

Niby byłam przyzwyczajona do grania przed ludźmi, to prawda. Jednak w momencie, gdy Michael poprosił, bym coś zagrała, poczułam dziwny, ale nie paraliżujący stres. W zasadzie stres to trochę dużo powiedziane. 
Chwilę zastanawiałam się, co mogłabym zagrać solo. Wpadła mi do głowy piosenka, którą zaczarowałam dziewczyny, właściwie nie wiem, dlaczego. Była prosta, ale to ona zadecydowała o moim przyjęciu do zespołu. Dołączyłam jako ostatnia, szukały nowej wokalistki. 
Lorde była jedną z moich ulubionych piosenkarek, a właśnie "A world alone" najchętniej słuchałam. Nie mogłam się powstrzymać i podśpiewywałam tekst. Po chwili już nie tylko cicho pod nosem. Moja wersja gitary elektrycznej była mocno wzbogacona, żeby całość nie brzmiała tak, jakby czegoś brakowało. Parę osób znów chciało wrzucić pieniądze, ale Michael zaraz je im oddawał. 
– Jaki team – zaśmiałam się, oddając mu gitarę. Jezu, czy kiedykolwiek przestanę się tak nieustannie szczerzyć? Nie miałam do tego nawet powodu.
– Nawet dobrze grasz. 
– Dzięki – uśmiechał się, choć nie byłam w stanie odgadnąć, co myśli. Mój wiecznie trwający niepokój i krytycznie niska samoocena wmawiały mi, że śmieje się w duchu z nieudolnego grania. 
Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę, dziwiąc się, że czas tak błyskawicznie upłynął. 
– Cholera, chyba muszę wracać. Niedługo mamy z dziewczynami granie, a obiecałam, że trochę poćwiczymy. Sąsiedzi nas znienawidzą – znów zaśmiałam się, tym razem sarkastycznie. Chwilę zastanawiałam się, czy to powiedzieć, jednak Michael był jedynym do tej pory muzykiem w Nowym Jorku, którego poznałam. Przydałaby się choćby szczera opinia, choć to nie miał być przecież nasz pierwszy występ. – Właśnie, jeśli będziesz miał czas i ochotę to możesz wpaść. Chyba że to nie twoje klimaty, klasyk i Lana Del Rey, ale jeśli ci to nie przeszkadza - będziemy grać z moimi koleżankami dziś wieczorem w tym sporym pubie na ulicy obok – wskazałam wzrokiem  odpowiedni kierunek. – O, i jeśli nie masz nic przeciwko wężom.
Boo musiałam zabrać ze sobą, bo chciałam przestrzegać godzin podawania mu lekarstw, biedak się nieco zaprawił. Po graniu natomiast obiecałam dziewczynom tequilę. Znowu się zamyślałam, to chyba nigdy mnie miało nie opuścić. 
Chłopak spojrzał na mnie dziwnie, chyba po tej części z wężami. Gdy się chociaż odrobinę stresowałam, nawijałam jak katarynka. Po dłuższym poznaniu jednak mi to mijało. 
– Jeśli nie, to możesz przyjść choćby czegoś się napić, bo teraz muszę lecieć – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. 

Michael?

Od Lorcana do Maximiliana

Chłód. Zimno przenikające aż do szpiku. Małe igiełki wbijające się w ciało. A potem oddech wyciskany z płuc. Obudziłem się zlany potem, kaszląc, jakbym ciągle się topił. Nie lubiłem spać, nie lubiłem śnić. Prochy były dobre, ale jeszcze nie ogarnąłem kiedy i z czym wchodzą w relacje i dają senny miks. Nie chciałem śnić, bo w snach wracał ten jebany sukinsyn. Debil. Dupek. Matoł. Lucy. Luc. Mój prywatny upadły anioł. Potrzebowałem go. Każdego dnia. Co z tego, że prawie trzy lata nie zmienił miejsca, będąc trzy metry pod ziemią. Z szafki nocnej, stojącej koło łóżka wyciągnąłem fajki, przy okazji sprawdzając zapas gumek. Trzeba się przejść do apteki. Może i lubiłem niebezpieczne zabawy, ale łapanie chorób wenerycznych, czy czegoś poważniejszego nie było moją pasją. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się nikotyną. Wystarczyłoby otworzyć whiskey, zamknąć oczy i chwilę udawać, że Lucy tak właściwie się nie zaćpał. Tylko leży obok. Śpi. Gorzej, że po otworzeniu oczu ta iluzja pękłaby jak bańka mydlana.
***
Imprezy miały w sobie coś magnetyzującego i uroczego. Działo się na nich wiele rzeczy. Prawdopodobnie więcej, niż było na nich ludzi. Dlatego siedzenie za barem i sączenie drinków traktowałem raczej jako hobby niż zabawę. Nie wiadomo kogo można było spotkać. Dzisiaj jednak nie szedłem na kolejną zakrapianą imprezę w nocnym klubie, gdzie światło dawało pozory intymności i prywatności. Nie. Dzisiaj wesoło zmierzałem do jednego z klubów, żeby wieczorem zagrać ludziom na pianinie. Nawet byłem w miarę czysty. Oczywiście mówię o dragach.
Wchodząc do klubu, zauważyłem, że ktoś kręci się koło pianina. Nie żebym był silnie przywiązany, ale lubiłem mieć je tylko dla siebie. Przynajmniej przez ten jeden wieczór. Niezadowolony podszedłem z rozmachem i siadłem na siedzeniu przed instrumentem. Mężczyzna popatrzył się na mnie i usiadł gdzieś w pobliżu sceny. Postanowiłem się nim nie przejmować. Na umówiony znak zacząłem grać. I jakoś tak minął cały wieczór.
***
Powoli ruszyłem w stronę swojego mieszkania, stawiając kołnierz do góry. Zaczęło lekko siąpić, jak to w letnie wieczory.
- Jesteś cały mokry. - Rzucił z cwanym uśmiechem Lucifer.
- Leje jak z cebra, a stacja metra jest dwadzieścia metrów stąd! - Prychnąłem. - A o ile dobrze wiem, to ty kazałeś mi zostawić parasol w domu!
- Złość piękności szkodzi. - Podszedł, chyba specjalnie kręcąc biodrami. - Więc nie przesadzaj.
- Masz jakiś plan, żebym przestał się na ciebie gniewać? - Uniosłem brew.
- Nawet kilka. - Zerknął na moje usta. - A każdy zaczyna się pod prysznicem…
Potrząsnąłem głową. Ogarnij się Lori, Luc od prawie trzech lat jest zakopany w piachu i wącha kwiatki od dołu. Nie wróci. Oblizałem usta i w ostatniej chwili skierowałem się ku mojemu ulubionemu klubowi nocnemu. Kiedy stałem w kolejce (bo nie zawsze chciało mi się wchodzić tak od razu) poczułem, że ktoś mnie szturcha w ramię.
 - Czy to nie paradoksalne, że z kameralnego klubu z pianinem przychodzisz do najbardziej znanego klubu nocnego w Nowym Jorku? - Zapytał mężczyzna, który kręcił się koło pianina wieczorem.
- Cóż, podejrzewam, że w kameralnym klubie nikogo nie wyrwę. - Wyciągnąłem z kieszeni fajki i bez ceregieli odpaliłem jedną z nich. - Chyba, że mówisz o sobie. Wtedy nie wiem, czemu tu jesteś.

Max?

poniedziałek, 2 września 2019

Od Leroya CD Lorcana

Wszystkie wiatraki kręcą się na maksymalnej prędkości, klimatyzacja szumi, ale i tak wciąż jest gorąco. Nie, gorąco to chyba za lekkie słowo, jest parno, upalnie, duszno, nie do zniesienia. Ciasne uliczki i wielkie budynki robią z Nowego Jorku labirynt suchego powietrza, którym wręcz nie da się oddychać. Wieczne spaliny i żar lejący się z nieba nie pomaga.
– Gorąc – burczy Priya, przeciskając się przez drzwi na zaplecze, niosąc górę talerzy. Otwieram je szerzej. Kiwa mi głową niby na podziękowanie. River wyskakuje za ladę, bezmyślnie bawiąc się swoją plakietką z imieniem. Godzina dwunasta, HaZy jest zapchane. W sumie nie dziwota, sama klimatyzacja przyciągnęła pewnie połowę tych ludzi. Dziękuję sobie za to, że wpadłem na pomysł zamontowania jej w budynku. Inaczej wszyscy już bylibyśmy martwi (choć i tak w tej temperaturze większość ludzi jest bliska śmierci). Priya wraca z zaplecza i dopiero gdy odchrząkuje, wyrywa mnie z zamyślenia – ktoś z godzinę temu przyszedł tu w kostiumie kąpielowym. Tylko kostiumie.
– A ja widzę kogoś w futrze – rzucam okiem na zapełnione kanapy. Boże, jak on wytrzymuje?
– Ja kogoś w pełnym stroju Spider-Mana – dorzuca River, nawet nie rzucając na nas oka zza kasy.
– To Nowy Jork – wzrusza ramionami Priya, zapinając włosy w wysoki kucyk. I tak loki spadają jej na twarz. Wydaje się poirytowana, ale nie dziwię się jej, ta temperatura potrafi działać na nerwy – To zbiorowisko dziwaków.
– Najlepszych – odbijam piłeczkę i Priya krzywi się w uśmiechu, który ewidentnie próbowała zatrzymać.

Oczywiście upał nie mógł być jedynym problemem, inaczej świat stanąłby na głowie. Dostawa nie dotarła, przez co musieliśmy wykreślić prawie wszystkie smoothie z menu, muzyka zacięła się nie raz, a trzy, no i ktoś przyszedł z psem, co wywołało reakcję łańcuchową, od przerażonego sytuacją właścicielki do rozjuszonej matki, chcącej dzwonić na policję. Na szczęście nie doszło do rękoczynów, choć widziałem, jak Eden zakasuje rękawy. Reszta dnia toczy się dość spokojnie, chociaż przez temperatury i tłum wiatraki zdają się szwankować i boże, kolejna rzecz, którą trzeba się zająć. Przynajmniej do zachodu w klubokawiarni jest mniej więcej tłum, co może, ewentualnie, nadrobi za straty. Po dwudziestej pierwszej ludzie już się wykruszają, jakby zmierzch zmuszał ich do wyjścia na zewnątrz, choć pewnie to jedyny czas, kiedy faktycznie da się wyjść na zewnątrz. Gość w futrze żegna się, machając prawie pełnym kubkiem z mrożoną kawą i znika za drzwiami, co czyni HaZy Dreams oficjalnie wolnym od klientów. River całkiem szybko podobnie ląduje przy wyjściu, zaciskając w dłoni firmową koszulkę. Mówi coś o czyichś urodzinach i zatrzaskuje drzwi, przy okazji odwracając plakietkę na stronę ZAMKNIĘTE. Klimatyzacja wciąż szumi, chociaż lżej. Powietrze jest dość zimne. Wskakuję na zaplecze, wciskając naczynia do zmywarki.
– River dobrze gada – odzywa się po chwili Dakota, włączając radio, przez co cichy wcześniej lokal wypełnia się jakąś dość znaną melodią. Pop, coś w tym stylu. Taylor Swift? Może coś innego, nie mam czasu się zastanowić, bo Dakota wskakuje na blat i znowu coś mówi, choć muzyka praktycznie całkowicie go zagłusza.
– Co?
Znowu coś mówi, ale go nie słychać. Chcę mu to powiedzieć, ale zanim otworzyłem usta, by krzyknąć, muzyka cichnie. Priya stoi przy głośnikach ze zmarszczonymi brwiami.
– Mówię – odzywa się znowu Dakota, brzmi na poirytowanego – że River ma rację. Ta temperatura wykańcza. Trzeba się jakoś rozluźnić.
– I co proponujesz? – Priya podnosi brwi wysoko, gdy Dakota zeskakuje z blatu, by podskoczyć do kolumny i spróbować pogłośnić muzykę. Nie udaje mu się, Priya stoi jak ściana, w dodatku jest od niego chyba o dwie głowy wyższa.
– No, imprezę. Pozwiedzamy miejscowe kluby, zobaczymy, jak tam jest–
– A co z Hydrą?
– Ej tam – Dakota macha ręką i gdy tylko Priya odsuwa się, rzuca się na głośnik i znów pop odbija się po ścianach – weź, Ri, w poniedziałki i tak jest pusto. A teraz zaczęli wszyscy pracę, to jeszcze gorzej. No chodźcie, rozluźnimy się, możemy popatrzeć, jak bardzo źle jest u innych w porównaniu z nami...
Priya rzuca mi pytające spojrzenie, jakby nie była pewna, co ma odpowiedzieć.
– W sumie Dakota nie gada głupot – mówię powoli, odkładając szklanki na ich miejsce. Widzę, że Priya przelicza pomysł w głowie. Pewnie wylicza tysiąc plusów i minusów sytuacji, które i tak wyjdą równoważne. Zwraca na mnie wzrok, choć ewidentnie głową jest gdzieś indziej – Możemy obczaić konkurencję, zobaczyć co inni robią na Manhattanie...
Zastanawia się minutę, dwie, gdy Dakota wije się wokół niej do nowej, żywszej melodii.
– Konkurencja...niech będzie – Wzdycha po chwili, niby zrezygnowana, ale widzę cień uśmiechu pojawiający się na jej ustach. Dakota momentalnie promienieje – Ale w zamian za zamknięcie dziś, jutro robimy drinki za pół ceny. Inaczej nie nadrobimy.
– Świetnie, to co, widzimy się tu za pół godziny, muszę się przebrać, to cześć! – rzuca na jednym wdechu i znika za drzwiami. Słyszę za sobą rozbawiony głos Priyi.
– W co my się wpakowaliśmy?

Punkt dziesiąta wieczorem spotkaliśmy się przy drzwiach klubokawiarni (my, jako ja, Priya w aksamitnej sukience, Dakota z czymś, co tylko w małym stopniu mogło nazywać się koszulką, Jaden, Tanya i ktoś, kto przedstawia się jako Eric). Dakota krzywi się, taksując mnie wzrokiem.
– Mogłeś się bardziej postarać.
– Hej, biała koszula to doskonały wybór na wyjś–
– Dobra, idziemy – zarządza wymalowana na bóstwo Tanya i rusza ze stukotem szpilek w głąb ulicy, nie pozwalając mi skończyć.

Wchodzimy do pięciu klubów w ciągu dwóch godzin, w każdym spędzamy mało czasu, bo albo komuś nie podoba się muzyka, albo drinki za drogie czy niedobre, albo dziwni ludzie kręcą się po lokalu. Po jakimś czasie grupka się rozpada, bo po drodze gubimy Dakotę i Erica, potem w kolejnym klubie nie możemy znaleźć Jadena, wreszcie zostaję tylko ja i Priya. Klub, w którym wylądowaliśmy, nie jest jakoś wybitnie zatłoczony, ale i tak trudno dostać się do baru bez zostania popchniętym chociaż dziesięć razy. Priyę ktoś wyciągnął na parkiet, choć nie wyglądała na tak złą, jak wcześniej tego wieczoru, gdy ktoś zaproponował jej taniec.
Muzyka łupie po uszach, światła migają, trudno skoncentrować się na czymkolwiek. Mam wrażenie, że ktoś do mnie coś mówi, ale gdy rozglądam się bacznie, nikt nie patrzy się na mnie, co wyklucza sprawę. Jezu, chyba muszę usiąść.
Na szczęście kilka stołków barowych jest wolnych, więc siadam na jednym z tych na uboczu. Rzucam okiem na bar. Dwójka barmanów kręci się jak szalona, próbując zadowolić wszystkich klientów. Obok mnie są trzy miejsca wolne, dalej ktoś siedzi. Rzucam okiem na parkiet. Priyi nie widać. W sumie co mi tam, pogadać nie zaszkodzi.
Przesuwam się na stołek obok osoby. Patrzy się gdzieś w bok, skupionym wzrokiem. Barman zbliża się do mnie z pytaniem o zamówienie wymalowanym na twarzy.
– Martini poproszę – rzucam bezmyślnie, w końcu to jeden z bardziej znanych drinków, co nie? Barman kiwa głową – I virgin Mojito do tego.
Czuję na sobie wzrok osoby obok, więc zwracam głowę w jej stronę. Chłopak, może mieć jakieś dwadzieścia lat, ciemne włosy zaczesane à la Elvis, chociaż grzywka spada mu na czoło i gdyby była przesunięta o kilka milimetrów w którąkolwiek stronę, zasłaniałaby mu widok. Chorobliwie blada skóra odbija kolorowe światła, chłopak sam przez jasność cery wygląda, jakby się świecił. Podnosi brwi, a na jego ustach tańczy drobny uśmiech, gdy przesuwam Martini w jego stronę. Oliwka tańczy w białym drinku, ja dostaję swoje Mojito i zaciskam zimną szklankę w dłoni. Jezu, jak tu jest duszno. Chcę podwinąć rękawy, ale orientuję się, że musiałem to zrobić wcześniej. I tak jest gorąco.
– Leroy – mówię do chłopaka po przełknięciu łyka napoju. On bierze swój drink do ust, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Gdy go odsuwa, oblizuje wargi. Oho.
– Lorcan.
– O, no proszę, też na L, co za zbieg okoliczności – wyrywa mi się, zanim się powstrzymałem, ale chłopak (Lorcan, podpowiada mi mózg) nie wydaje się bardzo oburzony potokiem słów, więc wyprostowuję się i mówię dalej – No, to co cię tutaj w środku tygodnia sprowadza, Lorcan?

Lorcan?
przepraszam za brak fabuły aaaa

Od Jodissela CD Alexa

Miałem dzisiaj jakieś wybitne szczęście, żeby wpadać na ludzi. Może to ta zachwiana równowaga po wypadku? Albo udar słoneczny? Kto by to wiedział. Tak czy inaczej, po tym, jak nieudolnie próbowałem pomóc oblanemu przeze mnie wodą chłopakowi, udało mi się wbić ponownie prosto w grupę zaskoczonych studentów, których o mało nie staranowałem już wcześniej, wychodząc, a teraz — gdy postanowiłem usiąść na krześle w głównym korytarzu, aby jednak zrzucić z głowy koronę i zadzwonić po Jeala, żeby po mnie przyjechał, bo tu umrę. Gdy jednak udało mi się przebić przez studentów, nie powodując uszczerbku na zdrowiu ani moim, ani ich, błyskawicznie stanęła przede mną kolejna przeszkoda. A dokładniej — ten sam gość, który po naszym ostatnim spotkaniu wciąż ociekał lekko wodą. No, może nie ociekał, ale ubranie wciąż miał wilgotne, a wiedziałem o tym, bo zanim udało mi się odzyskać równowagę, musiałem się chwycić pierwszej lepszej rzeczy, jaka znalazła się na mojej drodze, a był to akurat ten chłopak.
- Znowu ty? - usłyszałem jego zirytowany głos.
Wyprostowałem się, próbując odzyskać godność i zobaczyć z czyjej ręki przyjdzie mi zginąć. Chłopak był wyższy ode mnie o pół głowy, co nie było takie trudne, patrząc na mój wzrost, a przy tym wydawał się gdzieś tak dziesięć razy bardziej umięśniony niż ja, więc nie mówiąc przez dłuższy moment ani słowa, odsunąłem się nieco, aby nie być w razie czego w zasięgu jego ręki. Bądź co bądź, wciąż kręciło mi się w głowie i byłem nieco osłabiony dłuższym pobytem w szpitalu, więc wolałem nie ryzykować.
- Przepraszam... - mruknąłem znów, wiedząc doskonale, że brzmi to żałośnie, bo ileż można przepraszać, ale nie mogłem nic na to poradzić. Jeal i tak zawsze twierdził, że jestem typem osoby, która przeprasza, że żyje i oddycha tym samym powietrzem co inni. Nienawidziłem się z nim zgadzać, no ale miał trochę racji. - To nie było naumyślne. Proszę. - mówiąc to, odsunąłem się nieco na bok, aby przepuścić chłopaka, samemu opierając się lekko o ścianę, gdyż znów zaczęło mi się kręcić w głowie i ciemnieć przed oczami. Zacisnąłem dłoń mocniej na butelce już prawie opróżnionej z wody. Krzesło, do którego początkowo zmierzałem, znajdowało się niedaleko, ale jako ultrauprzejma osoba, wydawało mi się, że niegrzecznie byłoby olać gościa i po prostu pójść sobie usiąść, więc czekając na jego odpowiedź — jakakolwiek by ona być nie miała — po prostu opierałem się o chłodną ścianę.

<Alex?>

Od Alexa cd Jodissela

Dzisiaj miałem dość ciężki dzień, moja mama wylądowała w szpitalu, a ja nawet nie wiedziałem dlaczego... Mogę winić o to tylko mojego ojca. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer ojca. Chociaż, że rzadko z nim rozmawiałem to przełamałem się, aby dowiedzieć co jest z mamą...
- Cześć - Powiedziałem do słuchawki, gdy usłyszałem głos ojca przez telefon. - W którym szpitalu leży mama? - Zapytałem. - Co jej zrobiłeś?.... Oj nie tłumacz się... Nara.
Rozłączyłem się i od razu zadzwoniłem do szefa, że dzisiaj nie pojawię się w pracy z powodu osobistych. Ubrałem się szybko, wziąłem kluczyki do motocyklu i wyszedłem z domu. Wyciągnąłem z garażu motocykl i od razu ruszyłem do szpitala. Jadąc do szpitala, mijałem bardzo dużo samochodów, które stały w korku.
- Jak dobrze, że mam motor. - Powiedziałem sam do siebie.
W końcu po około 45 minutach jazdy zjawiłem się na terenie szpitala. Zaparkowałem na wolnym miejscu i zacząłem wbiegać po schodach do drzwi ogromnego budynku. Gdy już wchodziłem do budynku, poczułem pchnięcie i zimną ciecz na sobie. 
- Najmocniej przepraszam. - Powiedział jakiś męski głos.
Złapałem równowagę i spojrzałem na swoje ubranie, które było w większości przemoczone jakąś cieczą. Na szczęście była to tylko woda.
- Spoko. - mruknąłem. - Nic mi nie jest. - Gdy chłopak próbował mi pomóc, ale nie wiem w czym. 
- Naprawdę nie chciałem, ktoś na mnie wpadł i ... - Zaczął się tłumaczyć, jakby oblał kogoś ważnego. Szybko mu przerwałem.
- Już powiedziałem spoko. - Mruknąłem.
Ominąłem chłopaka i pobiegłem szybko do recepcji, aby zapytać gdzie jest mama. Pielęgniarka, która miała na karku około piędziesiątki wskazała mi drogę. Szybko dobiegłem do maleńkiej sali, w której była tylko moja mama. Nikt przy niej nie był. 
- Cześć. - Powiedziała ledwo się uśmiechając.
- Cześć. - Odpowiedziałem.
Usiadłem obok niej na taborecie koło łóżka. Byłem lekko zdenerwowany gdy ją zobaczyłem, miała parę siniaków. Matka zaczęła tłumaczyć jak się tutaj znalazła, a potem wylewała żale że dawno mnie nie widziała.
- Przepraszam ale musimy zrobić badania. - Wtrąciła nagle pielęgniarka, która weszła do sali nie wiadomo kiedy. Kiwnąłem głową.
- Przyjadę jutro. - Pocałowałem ją w czoło i wyszedłem z sali.
Schodziłem po schodach i skierowałem się od razu na główny korytarz, nagle ktoś znowu na mnie wpadł.
- Znowu ty ? - Zapytałem z lekką irytacją, gdy okazało się, że to ta sama osoba na mnie wpadłą wcześniej.
Jodi?

Od Mercedes cd Auguste i Maximiliana

- Co tym razem zrobiłeś? - Gus odłożyła maszynkę obok pojemniczków z tuszami i przytrzymała komórkę ramieniem. - I gdzie jesteś? Archie? Odpowiadaj mi jak do ciebie mówię - warknęła zirytowana. - Maria! Gdzie jest ten nierób?
- Powinien być w pracy.
- Arrow, zadzwoń na 911, niech wyślą tam karetkę. - Auguste odłożyła swój telefon i wróciła do tatuowania.
- Jaką karetkę?! - Podniosłam głowę, przerywając na rysowanie i starając się wyczytać z twarzy Gus cokolwiek. - Co się stało?
- Nie wiem, przestał się odzywać. - Wzruszyła ramionami.
Wstałam, zgarniając zapisane kartki na jedną w miarę ogarniętą kupkę.
- Pojadę tam sprawdzić co się stało. - Wyszłam zza biurka.
- Nigdzie nie jedziesz. - Gus raz jeszcze przerwała tworzenie wzoru na skórze klientki. - Zostajesz tu, siedzisz za biurkiem i czekasz, aż Archie da znać że przyszyli mu ten odcięty palec czy cokolwiek tam sobie zrobił. Arrow, pilnuj jej.
- Gus, zaraz mam klienta! - zaprotestował.
- Potraktuj to jako test czy nadajesz się na ojca. - Auguste ponownie wróciła do swojego zajęcia. - Maria, siadaj.
Zignorowałam polecenie Auguste, mijając jej stanowisko pracy, ale wpadłam na Arrowa, który jakimś cudem zdołał znaleźć się między mną a drzwiami.
- Siadaj. I bądź cicho. - Powtórzyła, na co jej pracownik posłał mi spojrzenie proszące bym posłuchała i miała (względnie) święty spokój.
Westchnęłam z nieskrywaną irytacją i pod czujnym okiem Arrowa wróciłam za biurko. Chcąc zająć czymś ręce, wróciłam do ćwiczenia pisania, ale nie mogąc się skupić po kilku sekundach ołówek w towarzystwie moich przekleństw przemierzył w powietrzu pół studia, lądując na podłodze z charakterystycznym dźwiękiem. Podciągnęłam nogi na siedzenie krzesła i wyciągnęłam z kieszeni telefon, by spróbować dodzwonić się do Archiego. Nie odbierał, więc nadal wyklinając pod nosem cały wszechświat przerzuciłam się na pisanie smsów.
Jakieś dwie czy trzy godziny później rozległ się w końcu sygnał przychodzącej wiadomości. Błyskawicznie odblokowałam telefon.
"Żyję".
Kolejny sygnał. A potem kolejny.
"Ale dźganie nożem jest gorsze niż alko".
"Jestem w szpitalu Presbyterian na Manhattanie jeśli chcesz wpaść".
- Archie został dźgnięty nożem. Jadę do niego. - Zgarnęłam swój plecak i kask.
- Ktokolwiek to zrobił doskonale go rozumiem - Gus odezwała się pierwszy raz od kilku godzin. - Nie wpadnij pod samochód, bo oboje będziecie leżeć w szpitalu.
***
Zajrzałam do sali wskazanej mi kilka minut wcześniej przez jedną z pielęgniarek. Archie leżał z przymknętymi powiekami. Miał na sobie jeden z tych dziwnych zestawów, które dostaje się, gdy twoje ubranie nie przypomina już zbytnio ubrania.
- Dzięki Bogu żyjesz! Przestraszyłeś mnie. - Weszłam do pomieszczenia, podchodząc do jego łóżka. - Zabiję tego, kto ci to zrobił. - Przytuliłam lekko blondyna, ale mimo wszystko poczułam jak jego mięśnie się napinają. - Przepraszam. - Odsunęłam się.
- Nic się nie stało - zapewnił, przywołując na twarz słaby uśmiech. - Pytanie brzmi kiedy opijamy operację. - Zmienił temat.
- Alkoholik. - Usiadłam na brzegu jego łóżka.
- Degustator - sprostował.
- Cóż, żadnych degustacji dopóki stąd nie wyjdziesz. - Uśmiechnęłam się. Zdenerwowanie chyba zaczęło mnie opuszczać.
- To można zorganizować - zażartował. - Kilka papierów i możemy pić.
Spojrzałam w oczy mężczyzny rzucając w odpowiedzi tylko krótkie "nie", na co ten roześmiał się tylko. Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas zanim drzwi do sali znów się otworzyły, tym razem ukazując stojącą w nich Gus.

Auguste?

Od Maximiliana cd. Mercedes i Auguste

Wpatrując się w kolorowe obrazy, wyświetlane na monitorze mojego laptopa, zacząłem odczuwać ogromne zmęczenie. Była dopiero szesnasta, ale mój mózg złudnie twierdził, że zaraz na zegarze wybije północ. Nie mogąc wytrzymać ostatnich dwudziestu minut nicnierobienia, postanowiłem wstać, zwinąć swoje manatki i udać się na podziemny parking, gdzie zawsze zostawiałem jeden ze swoich samochodów. Podczas poszukiwań odpowiedniego kwadratu, zacząłem zastanawiać się nad tym, co zrobić na dzisiejszą kolację. W mojej głowie wirowało wiele wersji wyśmienitych dań, które w celu ocalenia kuchni, zostaną raczej przeze mnie zamówione. Czując w kieszeni znajome wibracje, wyjąłem z niej czarnego iPhone’a, którego wyświetlacz ukazywał jedną, nową wiadomości.
- A co my tu mamy? - Mruknąłem pod nosem, wczytując się w treść SMSa od nieznanego mi wcześniej numeru. Spójrz w górę - przeczytałem, automatycznie wykonując dane polecenie. Stety lub niestety niczego tam nie znalazłem, a moje nogi mogły ze spokojem, przyprowadzić mnie do mrocznego Range Rovera. Miałem już do niego wsiadać, gdy nagle  moje oczy zarejestrowały wygrzewającego się na masce kocura. Chcąc się go pozbyć, trąciłem palcem jego grzbiet, lecz nie przyniosło to zamierzonego skutku. Rudzielec, pacnął mnie pazurami w dłoń, pozostawiając na niej drobne rany. - Cholero jedna. - Zakląłem pod nosem, dostrzegając w oddali jego właścicielkę.
- Copper tu jesteś. - Kobieta przywołała do siebie stertę futra, która zaczęła ocierać się o jej nogi. - Przepraszam za niego! Znikł rano i szukałam go prawie cały dzień. - Zakłopotała się, wykonując w powietrzu kilka ruchów ręką.
- Spokojnie… Najważniejsze, że się znalazł. - Przyznałem, delikatnie się uśmiechając. - Jednak to parking prywatny i nie powinno tutaj pani być. - Poinformowałem, zbliżając się do niej na krok. - Prosiłbym o niezwołczne oddalenie się.
- Tak, już nas tu nie ma. - Pokiwała twierdząco głową, ale zamiast odejść, uderzyła mnie czymś w brzuch. - Miło było cię poznać Maximilianie Hardcastle. - Wyjęła ze mnie zakrwawione narzędzie zbrodni. Nie mogąc utrzymać względnej równowagi, osunąłem się na granatowy asfalt, barwiąc go coraz bardzij szkarłatną cieczą. Uciskając poważną ranę, sięgnąłem po leżący na ziemi telefon, który z nie wiadomo czemu zaczął dzwonić do Gus.
- Czego? - Warknęła po trzecim sygnale.
- Ambulans. - Rzekłem łamiącym się głosem. - Gus… Ambulans… - Komórka wypadła mi z ręki, uniemożliwiając tym samym dalszą konwersację. Eh, w co ja się znowu wpakowałem?

Meric? Halp xd

Od Auguste cd Maximiliana i Mercedes

Dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Najpierw rozmowa z mamą, która skończyła się na nakazie przyjechania na jakąś galę, potem zgubione klucze, na koniec brak dostawy kolorowego tuszu. Musiałam przełożyć część klientów, a Arrow tylko się śmiał.
- Co cię tak kurwa jego mać bawi? - Warknęłam w pewnym momencie.
- Mnieeee? Niiiiiic. - Uniósł ręce w geście obrony. - Po prostu lepiej się śmiać niż płakać, prawda?
- Ugh, ludzie i ich optymizm. - Przewróciłam oczami. - Skąd ci się to bierze?
- Wystarczy, że na ciebie popatrzę. - Oberwał poduszką z kanapy. - W końcu jesteś jasnym słońcem tego studia, prawda?
- Nie przeginaj, okej? - Oparłam się tyłkiem o blat biurka. - I przynieś papier do drukarki z zaplecza.
- Aye, Gus! - Zasalutował i po chwili zniknął w odchłani zaplecza.
***
- Cześć. - W drzwiach stanęła Maria.
- Hej. - Uniosłam głowę znad kartki. - Nie wzięłaś Archera, prawda?
- To był warunek. - Meksykanka założyła ręce.
- Dobrze. - Kiwnęłam głową i wstałam. - Siadaj.
Dziewczyna nieco się zdziwiła, ale wykonała moje polecenie. Potem podsunęłam jej pod nos kartkę.
- Nie do końca wiedziałam, od czego zacząć, dlatego narysowałam ci parę podstawowych znaków, razem z instrukcją jak je rysować. - Wskazałam na górę kartki. - Tu masz całą. Tu jak po kolei ją rysować. A tu tłumaczenie. Na razie masz ołówek, ale jak się wprawisz to pobawimy się z tuszem i pędzelkiem.
- Uuuu, rysowanie. - Mercedes chwyciła kubek, w którym były ołówki, by wyjąć kawałek drewna z logiem dość znanego sklepu meblowego. - Podoba mi się.
- Cieszę się. - Uniosłam nieco lewy kącik ust. - Jakbyś miała problemy, wołaj. Co prawda mam zaraz klientkę, ale coś wykombinujemy.
- A jeśli będę robiła coś źle? - Zapytała.
- To cię poprawię. - Wzruszyłam ramionami. - Nauka polega na poprawianiu błędów, nie?
- Gdyby nauczyciele mieli takie podejście, łatwiej byłoby się czegoś nauczyć.
- Nie wiem. - Założyłam rękawiczki i zaczęłam przygotowywać maszynkę. - Nigdy nie chodziłam do szkoły.
- Jak to? - Brwi dziewczyny się uniosły.
- Prywatne lekcje. - Zadowolona, że wszystko jest dobrze złożone, popatrzyłam na projekt tatuażu. - Rodzice mieli środki i możliwości.

- Aha. - Maria pokiwała głową. - Jakieś rady, co do znaczków?
- Baw się dobrze? - Rzuciłam niepewnie, by po chwili przywitać klientkę.
***
- Archer dzwoni. - Arrow przystawił mi do ucha komórkę.
- Czego? - Warknęłam, odsuwając igłę od skóry klientki.

Maksiu? Czego chcesz?