wtorek, 3 września 2019

Od Anastazji CD Michaela

Niby byłam przyzwyczajona do grania przed ludźmi, to prawda. Jednak w momencie, gdy Michael poprosił, bym coś zagrała, poczułam dziwny, ale nie paraliżujący stres. W zasadzie stres to trochę dużo powiedziane. 
Chwilę zastanawiałam się, co mogłabym zagrać solo. Wpadła mi do głowy piosenka, którą zaczarowałam dziewczyny, właściwie nie wiem, dlaczego. Była prosta, ale to ona zadecydowała o moim przyjęciu do zespołu. Dołączyłam jako ostatnia, szukały nowej wokalistki. 
Lorde była jedną z moich ulubionych piosenkarek, a właśnie "A world alone" najchętniej słuchałam. Nie mogłam się powstrzymać i podśpiewywałam tekst. Po chwili już nie tylko cicho pod nosem. Moja wersja gitary elektrycznej była mocno wzbogacona, żeby całość nie brzmiała tak, jakby czegoś brakowało. Parę osób znów chciało wrzucić pieniądze, ale Michael zaraz je im oddawał. 
– Jaki team – zaśmiałam się, oddając mu gitarę. Jezu, czy kiedykolwiek przestanę się tak nieustannie szczerzyć? Nie miałam do tego nawet powodu.
– Nawet dobrze grasz. 
– Dzięki – uśmiechał się, choć nie byłam w stanie odgadnąć, co myśli. Mój wiecznie trwający niepokój i krytycznie niska samoocena wmawiały mi, że śmieje się w duchu z nieudolnego grania. 
Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę, dziwiąc się, że czas tak błyskawicznie upłynął. 
– Cholera, chyba muszę wracać. Niedługo mamy z dziewczynami granie, a obiecałam, że trochę poćwiczymy. Sąsiedzi nas znienawidzą – znów zaśmiałam się, tym razem sarkastycznie. Chwilę zastanawiałam się, czy to powiedzieć, jednak Michael był jedynym do tej pory muzykiem w Nowym Jorku, którego poznałam. Przydałaby się choćby szczera opinia, choć to nie miał być przecież nasz pierwszy występ. – Właśnie, jeśli będziesz miał czas i ochotę to możesz wpaść. Chyba że to nie twoje klimaty, klasyk i Lana Del Rey, ale jeśli ci to nie przeszkadza - będziemy grać z moimi koleżankami dziś wieczorem w tym sporym pubie na ulicy obok – wskazałam wzrokiem  odpowiedni kierunek. – O, i jeśli nie masz nic przeciwko wężom.
Boo musiałam zabrać ze sobą, bo chciałam przestrzegać godzin podawania mu lekarstw, biedak się nieco zaprawił. Po graniu natomiast obiecałam dziewczynom tequilę. Znowu się zamyślałam, to chyba nigdy mnie miało nie opuścić. 
Chłopak spojrzał na mnie dziwnie, chyba po tej części z wężami. Gdy się chociaż odrobinę stresowałam, nawijałam jak katarynka. Po dłuższym poznaniu jednak mi to mijało. 
– Jeśli nie, to możesz przyjść choćby czegoś się napić, bo teraz muszę lecieć – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. 

Michael?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz