wtorek, 13 sierpnia 2019

Od Anastazji CD Cassandry


Nie mogłam uznać tego dnia za zbyt pożyteczny. Wstałam, ogarnęłam się, nakarmiłam kota, wyjęłam węża z terrarium. Przy okazji starałam się nie obudzić współlokatorek. Było dosyć wcześnie, przynajmniej jak na mnie. 
– Boo, ciocia Minerwa cię dziś przypilnuje. Muszę kupić ci jedzonko – położyłam sobie węża na barku i skierowałam się do łazienki. Zawiązałam na głowie bandankę, uważając, by nie zawadzić o pupila, po czym założyłam jeden ze swoich ulubionych strojów - ciemną spódnicę w kratę, sięgającą lekko za kolana i czarny, cienki golf. Boo go uwielbiał. Szczególnie, gdy był świeżo wyprany i tak cudownie pachniał. 
Zrobiłam sobie herbaty. Tego dnia miałam zamiar poszukać jakiegoś baru, nie za daleko, z wyjątkową atmosferą, do którego mogłabym udać się nawet sama. 
– A co ty tak wcześnie?
Zaspana Anna pojawiła się nagle obok mnie, podniosła kubek z moją herbatą i upiła łyka. 
– Nie wiem, jak możesz pić taką lurę.
– I tak zawsze jej próbujesz, więc nie może być taka zła. A odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie - pochodzę sobie po okolicy. Jak się ogarniecie to po południu może wyskoczymy na pizzę czy coś. 
Dziewczyna jadła śniadanie, ja zawsze omijałam ten posiłek. Zazwyczaj ogarniałam się po prostu zbyt późno, by opłacało się go spożywać. Pograłyśmy chwilę na telefonach, wspólnie założyłyśmy ważnego teama w naszej grze online. Anna była mi najbliższa z dziewczyn, z którymi grałam w zespole. W sumie, w ogóle ze wszystkich dziewczyn. Zajmowała wszelkie rodzaje gitar, jakie były nam potrzebne i często dokładała drugi głos. Nawet jej jednak nie potrafiłam do końca zaufać, choć w wielu trudnych aspektach mojego życia okazywała się być dokładnie taka sama jak ja.
Miałyśmy dzień rozpakowywania się i zwiedzania okolicy. Wczoraj przyleciałyśmy do Nowego Jorku i na nic nie miałyśmy do tej pory czasu.
Sprzątałyśmy, dekorowałyśmy we dwie nasz pokój. Gdy pozostałe dwie dziewczyny - Wera i Iwanna wstały, zdecydowałyśmy wreszcie iść na pizzę. Wera była urodzoną flirciarką. Czasem podłapywałam u niej różne sztuczki, nie raz mi się przydały. Po miło spędzonym popołudniu, przez cały wieczór porządkowałyśmy mieszkanie.
W końcu wyszłam na zewnątrz. Pieniądze, jakie zarobiłyśmy w Rosji, i które dołożyli nam nasi rodzice (mimo naszych protestów - ceniłyśmy sobie pracę), wystarczyły na dostatecznie duże lokum dla nas wszystkich. Czasem lubiłam z niego jednak wypełznąć samotnie.
Kupiłam jedzonko Boo. Malutki gryzoń. Wyrzuty sumienia by mnie zeżarły, gdyby był żywy. W tamtej chwili było mi jednak "tylko" smutno. Usiadłam na murku pod drzewem i objęłam okolicę wzrokiem. Moją uwagę przykuła młoda, ciemnowłosa kobieta, ze dwa, trzy lata starsza ode mnie. Między palcami trzymała papierosa. Przyglądałam jej się chwilę, gdy zauważyłam, że chyba brakuje jej ognia. Nieznajoma spojrzała na mnie. Wstała z ławki i spokojnym krokiem podeszła. 
– Masz może zapalniczkę?
Przez króciutką chwilę przyglądałam się kobiecie. Nie wyglądała na pustą laskę, raczej na mądrą, silną kobietę. Momentalnie mnie przytłoczyła, ale nie dałam tego po sobie poznać. Wolałam takie niż wspomniane standardowe dziewczyny. Wyciągnęłam zapalniczkę z torebki i podałam brunetce. Ta przysiadła się na chwilę na murku, by podpalić papierosa. 
– Chcesz jednego?
– Dzięki, nie palę – pokręciłam głową.
– Po co ci w takim razie zapalniczka? – Wydawała się być nieco rozbawiona brakiem jasnej logiki w tym moim poczynaniu. 
– Nigdy nie wiadomo, kiedy może mi się przydać. Choćby do podpalenia karteczki z życzeniem na ognisku dla marzycieli. 
Dziewczyna zaciągnęła się i uśmiechnęła połowicznie. 

(Cassandra?)

1 komentarz: