poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Od Auguste do Maximiliana i Mercedesa

Budzik postanowił przypomnieć o swoim istnieniu już o ósmej rano. Już sześć godzin temu wiedziałam, że będę żałować tej decyzji, ale niestety. Praca nie mogła czekać. Przynajmniej nie dziś. Archie – mój stały klient i ugh kumpel – stwierdził wczoraj o 23:11, że przyjdzie jutro (czyli dziś) do mojego salonu z niespodzianką. Wczoraj było za późno, żebym zastanawiała się, co ową niespodzianką jest, a teraz za mało mnie to obchodziło. Kiedy tylko postawiłam stopę na podłodze, Fafnir uniósł łeb, a z jego gardła wydobyło się coś, co osobiście nazywałam mruczeniem. To z kolei zrzuciło z jego grzbietu Hatiego, na co lis zapiszczał i spadł. Zaśmiałam się i przeciągnęłam, a potem poczłapałam do łazienki.


***
– Munin, siedź spokojnie. – Mruknęłam, gdy kruk kolejny raz uderzył mnie skrzydłem w tył głowy.
Nie dało to żadnego efektu. Kraknął mi tylko do ucha i dalej siedział. Ludzie, jak ja wytrzymywałam z tymi zwierzętami…
– Cześć Gus! – Arrow był zdecydowanie zbyt szczęśliwy. – Jak nowy dzień?
– Ugh, za wcześnie. – Padłam na krzesło za biurkiem, które robiło za coś w stylu recepcji. – Gdzie Death Note?
– Kompletnie nie rozumiem, czemu go tak nazwałaś. – Pokręcił głową.
– Czarny, trochę większy, estetyczny i zapisujesz tam imiona i nazwiska ludzi wraz z tatuażami. – Przewróciłam oczami. – Prawie jak Death Note.
– Prawie robi wielką różnicę. – Zauważył.
Jednak nie dane mi było odpyskować, bo drzwi salonu się otworzyły i stanął w nich nie kto inny niż Archie. Z niespodzianką. Dość żywą, że tak powiem…






Max? A raczej Archie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz