poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Od Maximiliana cd. Mercedesa i Auguste

Dzisiejszy dzień już od samego rana nie zapowiadał się zbyt dobrze. Brak śniadania, spóźnienie do firmy, trzy spotkania biznesowe i sterta papierów znajdująca się na moim biurku, wyssały ze mnie tyle energii, że mój organizm zaczął strajkować równo z wybiciem godziny siedemnastej trzydzieści. Chcąc zakończyć te męki, zostawiłem ostatni podpis pod zginającym się na trzy części dokumentem, co jak zwykle było moją jedyną przepustką, do opuszczenia jednego z najnowocześniejszych miejsc pracy w całym NY. Zjeść coś, umyć się i spać - pomyślałem, wsiadając do białego Audi, które w obecnej chwili nie miało żadnych zarysowań. Nie mając ochoty dłużej przebywać w tym miejscu, odłożyłem wyprasowaną marynarkę na siedzenie pasażera, tylko po to, aby chwilę później wygrzebać z niej wibrujący telefon.
- Nawet chwili spokoju - westchnąłem, odblokowując ekran czarnego iPhone’a - Mercedes? To ona jeszcze żyje? - zdziwiłem się, widząc imię kobiety, mrugające w górnej części wyświetlacza. Ostatnio z Marią widzieliśmy się prawie rok temu w Meksyku. Byłem tam w celu pozbawienia życia pewnej osoby, która zapewne do tej pory jest obgryzana przez malutkie rybki. Uśmiechając się na to wspomnienie, do mojej głowy dotarła także wizja zabawy alkoholowej, mającej miejsce w domu wspomnianej już dzisiaj Cortezy. Eh… Nasze spotkania raczej nigdy nie obejdą się bez dobrego trunku oraz głupiego zakładu, który w głównej mierze jest przegraną młodszej uczestniczki danego wyzwania. Wracając jednak do rzeczywistości. Treść SMS-a nie była zbyt skomplikowana, gdyż zawierała jedynie adres posesji, znajdującej się gdzieś na obrzeżach miasta. Nie wiedząc o co może jej tym razem chodzić, postanowiłem udać się w owe miejsce, żeby dokładniej przyjrzeć się tej dziwnej sytuacji. Rozluźniając swoje mięśnie, powoli opuściłem miejsce parkingowe, aby bez większych ceregieli włączyć się do pasa szybkiego ruchu. 

*****
Po niecałych dwudziestu minutach stałem przed średnich rozmiarów rezydencją, otoczoną z wszystkich stron solidnym murem. Zza ogrodzenia mogłem dostrzec też sylwetki dwóch masywnych psów, które z czujnością przybiegły pod błyszczącą w półmroku bramę.
- Dutchie chce bananka? - Kucnąłem naprzeciwko holenderki, pokazując jej swoje drugie śniadanie. - Urosło ci się bestio. - Wcisnąłem jej przez pręty podłużny owoc, który natychmiastowo spałaszowała.
- Archie możesz nie dokarmiać mi psów? - Rozbawiony głos Merci wdarł się do moich uszu niczym huk ogłuszającego granatu. - Tęskniłam głupku! - Otworzyła furtkę, co pozwoliło jej na mocnego przytulasa. Nie chcąc zostać dłużnym, zamknąłem ją w szczelnym uścisku swych rąk, nie martwiąc się tym, że puszysty kangal obwąchuje moje nogi.
- Ja też za tobą strasznie tęskniłem - przyznałem, pocierając kciukiem kawałek jej pleców. - Widzę tu nowe dziecko. - Zaśmiałem się, mówiąc o pałętającym się pod nogami kudłaczu. Z pyska przypominał trochę jedną z głów pupila Hagrida, tylko może ten łeb był ciut jaśniejszy?
- Fluffy’ego nie dasz rady przekupić bananem. - Pokręciła głową, pokazując przy tym śnieżnobiałe zęby. - On jest mięsożercą. Woli mięso, mięso i chyba mięso. - Puściła mnie, wracając do poważniejszej obserwacji mojego ubrania. - Ubrałeś się jak na pogrzeb. Wejdziesz do środka? Mam piwo. - Dodała dość szybko, gubiąc się w części wypowiedzianych przez siebie słów. 
- Ej, ej, spokojnie. - Powstrzymałem ją od dalszego słowotoku. - Byłem dzisiaj w pracy, dlatego wyglądam jak korpoświr. Wejść, wejdę, ale czy mnie później wypuszczą? - Przybrałem minę zbitego szczeniaka, proszącego swojego właściciela o drugą szansę. Na odpowiedź Meksykanki nie czekałem zbyt długo, ponieważ niemalże w tej samej chwili zostałem wciągnięty na zielone podwórze, ozdobione gdzieniegdzie kolorowymi kwiatami. Trzymając jej zgrabną rękę, weszliśmy do nowoczesnego budynku, gdzie panował jeszcze niezły rozgardiasz. - Nie sądziłem, że przeprowadzisz się do Nowego Jorku. - Bez najkrótszego pytania otworzyłem srebrną lodówkę, z której wyjąłem dwie butelki sześcioprocentowego “soczku”.
- Tak jest wygodniej. - Odebrała ode mnie szkło. - Mam tu jeszcze trochę syfu, ale na dniach się to ogarnie. - Kopnęła karton w kąt kuchni, klnąc na niego pod nosem. - Jak mówiłam wszystko się ogarnie, a teraz oddaj mi kluczyki. - Wyciągnęła przed siebie dłoń, a na mojej twarzy pojawiło się niemałe zdziwienie.
- A po co ci one? - Rozpiąłem uwierający guzik koszuli, aby następnie wziąć łyk pobudzającego napoju.
- Po pijaku nie będziesz prowadził. Oddam ci je, jak wytrzeźwiejesz. - Wsunęła rękę do mojej kieszeni, zdobywając samodzielnie swoją zdobycz. - I po kłopocie. - Odłożyła je na najwyższą półkę drewnianego regału, żebym w późniejszym czasie nie miał do nich nawet najmniejszego dostępu. Przewracając oczami, wzniosłem ku górze swoją flaszkę, tworząc tym samym coś w rodzaju toastu.
- Za nowy dom?
- Za nowy dom.

*****
Następnego dnia obudziłem się przez nachalne promienie słoneczne, które celowo padały na moją twarz. Nie mogąc od nich uciec, leniwie rozszerzyłem swoje powieki, co było pierwszym krokiem do zobaczenia śpiącej obok mnie Marii. Uważając na przygniecioną jej głową rękę, odnalazłem na stoliku nocnym swój telefon. Była dopiero ósma trzydzieści, a ja najprawdopodobniej znowu byłem spóźniony do pracy. Wzdychając cicho, przejrzałem jeszcze ciąg SMS-ów pisanych wczoraj do Gus i jak się okazało, byłem za godzinę umówiony na dwa tatuaże.
- Merci, skarbie wstajemy. - Potarłem dłonią opalony policzek dziewczyny, której (tak samo jak mi) nie chciało się ruszyć z łóżka. - Pamiętasz ten zakład z tatuażem? Czas go zroooobiiiiiić.
- Czemu tak szybko? - Wyjęczała, zakrywając się po uszy kołdrą. - Zrób mi śniadanie, czy coś. - Wypchnęła mnie z posłania, co związało się z delikatnym bólem kręgosłupa.
- Bo nas wczoraj umówiłem! - Wziąłem do ręki koszule, niedbale ją na się je narzucając. - Ja robię dzisiaj, ty robisz jutro. - Poszedłem do kuchni z zamiarem ugotowania czegoś, co będzie w miarę proste i nie będzie szło za tym duże ryzyko spalenia kuchni.

*****

Wchodząc do Helheim Tattoo, spodziewałem się wielu rzeczy. Cesarzowa miała wiele zwierzaków, lecz tym razem przywitał nas sam Munin, który na nasz widok głośno się wydarł.
- Cześć Gus! - Przepuściłem w drzwiach Mercedesa, który wolał uniknąć wzroku nowej osoby.
- Mówiąc niespodzianka, miałeś na myśli człowieka? - Skrzywiła się, zapisując coś w swoim notatniku śmierci. Cóż, nie od dziś było wiadome, że Maxence nie przepadała za ludźmi. Zdecydowanie wolała przebywać w swoim domu, gdzie mogła tworzyć nowe projekty i rozwodzić się nad nowymi grami oraz filmami, które od zawsze były jej konikiem.
- To nie jest jakiś tam człowiek. To Mercedes i raczej się polubicie. - Posłałem jej łagodny uśmiech, który lekko odwzajemniła.
- To co dzisiaj robimy? - Zmieniła temat, transformując się w szefa własnego studia.



Mercedesie? ^.^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz