poniedziałek, 2 września 2019

Od Mercedes cd Auguste i Maximiliana

- Co tym razem zrobiłeś? - Gus odłożyła maszynkę obok pojemniczków z tuszami i przytrzymała komórkę ramieniem. - I gdzie jesteś? Archie? Odpowiadaj mi jak do ciebie mówię - warknęła zirytowana. - Maria! Gdzie jest ten nierób?
- Powinien być w pracy.
- Arrow, zadzwoń na 911, niech wyślą tam karetkę. - Auguste odłożyła swój telefon i wróciła do tatuowania.
- Jaką karetkę?! - Podniosłam głowę, przerywając na rysowanie i starając się wyczytać z twarzy Gus cokolwiek. - Co się stało?
- Nie wiem, przestał się odzywać. - Wzruszyła ramionami.
Wstałam, zgarniając zapisane kartki na jedną w miarę ogarniętą kupkę.
- Pojadę tam sprawdzić co się stało. - Wyszłam zza biurka.
- Nigdzie nie jedziesz. - Gus raz jeszcze przerwała tworzenie wzoru na skórze klientki. - Zostajesz tu, siedzisz za biurkiem i czekasz, aż Archie da znać że przyszyli mu ten odcięty palec czy cokolwiek tam sobie zrobił. Arrow, pilnuj jej.
- Gus, zaraz mam klienta! - zaprotestował.
- Potraktuj to jako test czy nadajesz się na ojca. - Auguste ponownie wróciła do swojego zajęcia. - Maria, siadaj.
Zignorowałam polecenie Auguste, mijając jej stanowisko pracy, ale wpadłam na Arrowa, który jakimś cudem zdołał znaleźć się między mną a drzwiami.
- Siadaj. I bądź cicho. - Powtórzyła, na co jej pracownik posłał mi spojrzenie proszące bym posłuchała i miała (względnie) święty spokój.
Westchnęłam z nieskrywaną irytacją i pod czujnym okiem Arrowa wróciłam za biurko. Chcąc zająć czymś ręce, wróciłam do ćwiczenia pisania, ale nie mogąc się skupić po kilku sekundach ołówek w towarzystwie moich przekleństw przemierzył w powietrzu pół studia, lądując na podłodze z charakterystycznym dźwiękiem. Podciągnęłam nogi na siedzenie krzesła i wyciągnęłam z kieszeni telefon, by spróbować dodzwonić się do Archiego. Nie odbierał, więc nadal wyklinając pod nosem cały wszechświat przerzuciłam się na pisanie smsów.
Jakieś dwie czy trzy godziny później rozległ się w końcu sygnał przychodzącej wiadomości. Błyskawicznie odblokowałam telefon.
"Żyję".
Kolejny sygnał. A potem kolejny.
"Ale dźganie nożem jest gorsze niż alko".
"Jestem w szpitalu Presbyterian na Manhattanie jeśli chcesz wpaść".
- Archie został dźgnięty nożem. Jadę do niego. - Zgarnęłam swój plecak i kask.
- Ktokolwiek to zrobił doskonale go rozumiem - Gus odezwała się pierwszy raz od kilku godzin. - Nie wpadnij pod samochód, bo oboje będziecie leżeć w szpitalu.
***
Zajrzałam do sali wskazanej mi kilka minut wcześniej przez jedną z pielęgniarek. Archie leżał z przymknętymi powiekami. Miał na sobie jeden z tych dziwnych zestawów, które dostaje się, gdy twoje ubranie nie przypomina już zbytnio ubrania.
- Dzięki Bogu żyjesz! Przestraszyłeś mnie. - Weszłam do pomieszczenia, podchodząc do jego łóżka. - Zabiję tego, kto ci to zrobił. - Przytuliłam lekko blondyna, ale mimo wszystko poczułam jak jego mięśnie się napinają. - Przepraszam. - Odsunęłam się.
- Nic się nie stało - zapewnił, przywołując na twarz słaby uśmiech. - Pytanie brzmi kiedy opijamy operację. - Zmienił temat.
- Alkoholik. - Usiadłam na brzegu jego łóżka.
- Degustator - sprostował.
- Cóż, żadnych degustacji dopóki stąd nie wyjdziesz. - Uśmiechnęłam się. Zdenerwowanie chyba zaczęło mnie opuszczać.
- To można zorganizować - zażartował. - Kilka papierów i możemy pić.
Spojrzałam w oczy mężczyzny rzucając w odpowiedzi tylko krótkie "nie", na co ten roześmiał się tylko. Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas zanim drzwi do sali znów się otworzyły, tym razem ukazując stojącą w nich Gus.

Auguste?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz